Błogosławiony Franciszek od Jezusa, Maryi i Józefa
(Franciszek Palau y Quer)
1811 – 1872




Franciszek Palau y Quer urodził się w Aytona koło Lérida w Hiszpanii 29 grudnia 1811 roku. W latach 1828-1832 odbył studia teologiczne. Odkrywszy w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do Karmelu. W trudnym dla Kościoła hiszpańskiego czasie prześladowań, złożył śluby zakonne, z gotowością na męczeństwo. W roku 1835 opuścił wraz ze swymi współbraćmi podpalony przez rewolucjonistów klasztor i już do niego nie powrócił. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1836.

Wiernie oddawał się modlitwie i okresowemu życiu pustelniczemu, a także dziełom apostolskim, zwłaszcza kierownictwu duchowemu. Bóg obdarzył go szczególnym umiłowaniem tajemnicy Kościoła, dla którego niestrudzenie pracował głosząc misje ludowe, zakładając "Szkołę cnoty" i szerząc nabożeństwo do Maryi. Założył także kilka rodzin zakonnych. Zmarł w Tarragonie 20 marca 1872 roku. Papież Jan Paweł II beatyfikował go w roku 1988.

wspomnienie liturgiczne

7 listopada

Kalendarium życia
Najważniejsze daty i wydarzenia

***

1811

29 grudnia przychodzi na świat w Aytona (koło Lerida), w Hiszpanii.

1828-32

Studia filozoficzno-teologiczne w seminarium w Lérida.

1832

14 listopada otrzymuje habit w klasztorze karmelitów bosych p.w. św. Józefa w Barcelonie.

1833

15 listopada składa śluby zakonne jako karmelita bosy w Barcelonie.

1835

25 lipca klasztor w Barcelonie zostaje podpalony a zakonnicy wypędzeni.

1836

2 kwietnia zostaje wyświecony na kapłana w katedrze w Barbastro.

1840-51

Okres wygnania do Francji z powodu wydarzeń politycznych w Hiszpanii.

1843

Intensywne życie pustelnicze w pobliżu sanktuarium Matki Bożej w Livron.

1851

W kwietniu wraca do Hiszpanii, zostaje inkardynowany do diecezji barcelońskiej i w listopadzie zakłada "Szkołe Cnoty".

1854

Po bezprawnym zamknięciu "Szkoły" 9 kwietnia zostaje zesłany na wyspę Ibizę.

1854-60

Przebywa na Ibizie. Mocno przeżywa problemy Kościoła i jego tajemnice istnienia w świecie.

1860-61

Na Balearach zakłada zgromadzenia zakonne Braci Karmelitów i Sióstr Karmelitanek.

1862

Odbywa kilka podróży do Barcelony w celu umocnienia nowozałożonych zgromadzeń zakonnych.

1864

Głosi misje ludowe w Barcelonie i na Ibizie.

1866

8 grudnia przybywa do Rzymu, gdzie pozostaje przez kilka miesięcy.

1867

W styczniu otrzymuje od Komisarza Apostolskiego Karmelitów Bosych dla Hiszpanii dokument nominacyjny na Dyrektora Tercjarzy Zakonu Karmelitańskiego.

1870

Ponownie odbywa podróż do Rzymu z okazji Soboru Watykańskiego I.

1872

Styczeń - marzec. Redaguje i ogłasza drukiem w Barcelonie Reglas y Constituciones de la Orden Terciaria de Carmelitas Descalzos(Regułę i Konstytucje Trzeciego Zakonu Karmelitów Bosych).

1872

10 marca ciężko chory przybywa do Tarragony, a 20 marca umiera.

Surowe i gwarne ognisko domowe
o. Eulogio Pacho OCD

Stare chaty w Aytona, w prowincji Lérida, są poprzyczepiane do stromych stoków pagórków niczym gniazda. Wydają się, jakby były wtopione w ich szare i nagie podłoże. Nowe zaś domy, przeciwnie, są otwarte na soczyście zieloną i żyzną dolinę. Na skutek tego cały krajobraz jest niezwykle kontrastowy. Tu właśnie pewnego zimowego poranka, a dokładnie 29 grudnia 1811 roku urodził się Franciszek Palau y Quer. W małżeństwie Józefa Palau Miarnau i Marii Antoniny Quer Esteve wyprzedziło go już sześcioro rodzeństwa, a po nim przyszło jeszcze na świat dwoje: Teresa i Jan. Zgodnie z rodzinnym i miejscowym zwyczajem Franciszek został ochrzczony w sam dzień swoich urodzin. W wieku sześciu lat - 11 kwietnia 1817 - otrzymał sakrament Bierzmowania.

Dom rodzinny, dziś odnowiony i zamieniony na muzeum, był stosunkowo duży, choć nie za obszerny jak na rozkrzyczane tak duże grono dzieci. Spory kawałek pola położony na żyznej równinie oraz parę jeszcze drobniejszych, leżących na piaszczystych wzgórzach, dostarcza wszystkim pracy, lecz nie wystarcza, aby można było żyć dostatnio. W czasach dzieciństwa Franciszka niedostatek daje się odczuć jeszcze bardziej, ze względu na ciągle zamieszki polityczne i społeczne, spowodowane najazdem Francuzów i następującą potem wojną o niepodległość (1808-1814). Pomimo wszystko w rodzinie Palau-Quer życie płynie spokojnie i uczciwie: panuje miłość, rodzą się dzieci, wre praca. Chrześcijańska moralność przepaja całe życie i pozwala pokonywać wszystkie przeciwności losu. Nie brakuje tu nigdy radości i pogody ducha, albowiem nie brakuje nigdy najkonieczniejszych rzeczy do życia, a nawet od czasu nawiedza ich poczucie szczęścia z powodu spełnienia się nieoczekiwanych życzeń. Dom szczyci się tym, że "z dawien dawna jest chrześcijański", nie ze względów społecznych, lecz z powodu zakorzenionych z dawna tradycji religijnych i wzorowego życia. Chrześcijańskie praktyki są przyjmowane i przyswajane w sposób zupełnie naturalny: intensywny udział w życiu parafialnym, częste korzystanie z sakramentów świętych, nabożeństwa maryjne tworzą swoistą atmosferę religijną, w której upływa dzieciństwo Franciszka Palau.

Bardzo wcześnie zapoznaje się z pierwszymi tajnikami wiedzy. Już jako dziecko myśli o tym, aby zostać kimś wielkim i w ten sposób nadać treść i znaczenie swemu życiu. Po wielu latach, patrząc na minione życie przyzna, że jego najbardziej podstawowe aspiracje i motywacje zrodziły się bardzo wcześnie. Już w pierwszych latach szkolnych korzysta o wiele więcej niż jego rodzeństwo czy koledzy. Dowodem tego jest fakt, że wiejski nauczyciel nalega na rodzinę, aby posłała go na dalszą naukę. Możliwości są ograniczone, lecz Opatrzność otwiera mu drogę. Jego starsza siostra Róża czuje szczególną słabość do Franciszka. Wychodząc za mąż w 1824 roku za Rajmunda Beneta, przenosi się do miasta Lérida i bierze do siebie Franciszka, aby mógł uczyć się dalej. Tam spędza cztery długie lata, pełne nadziei. Bynajmniej nie jest młodzieńcem płytkim czy lekkomyślnym. Głęboko przemyśliwa i zastanawia się nad znaczeniem i sensem humanistycznego wykształcenia, które zdobywa. Do czego ma ono mu służyć?

Seminarium - dyscyplina i rutyna
o. Eulogio Pacho OCD

Pod koniec letnich wakacji 1828 roku Franciszek, liczący wtedy siedemnaście lat życia, podejmuje ważną decyzję. Wytycza tym samym plan przyszłego życia: pragnie poświęcić się służbie Boga i ludzi w kapłaństwie. Oznacza to, że będzie musiał uzupełnić swoje wykształcenie i formację duchową w seminarium. Zasoby rodzinne, włącznie z pomocą siostry Róży, nie wystarczą jednak na pokrycie wydatków związanych z pobytem w seminarium. W oparciu jednak o chlubne świadectwa o dobrym zachowaniu oraz o rekomendacje księdza Jana Campsa, proboszcza rodzinnej wioski, uzyskuje stypendium w konwikcie (wrzesień 1828), co mu pozwala pokryć koszty wykształcenia kapłańskiego. Rozpoczyna je wykładami w roku szkolnym 1828/29 i kontynuuje do roku 1831/32, w którym musi je niespodziewanie przerwać. W sumie odbył trzy lata studiów humanistycznych i filozoficznych oraz rok teologicznych. Ukończył je z pełnym zadowoleniem przełożonych i wykładowców. Z obiektywną wymową stwierdzają to rejestry i księgi immatrykulacyjne, podające programy studiów, rozkłady zajęć i wyniki egzaminów.

Były to ciężkie cztery lata systematycznej pracy i odpowiedzialnego spełniania codziennych obowiązków. Dyscyplina seminaryjna w Lérida była bardzo surowa, nie uznająca żadnych wyjątków. Rutyna i monotonia z porządku dnia czyniły coś koszarowego, porządku już i tak przeładowanego zajęciami. Następowały bowiem po sobie na zmianę: nauka, wspólna modlitwa, powtarzanie przerobionego materiału oraz chwile rozrywki w niedużych grupach. Codzienne wczesne wstawanie ranne znacznie skracało godziny snu, a pożywienie dalekie było od tego, by zaspokoić głód. Z trudem wystarczało dla tych młodych chłopców, będących w pełnym rozwoju fizycznym. Na domiar złego podczas miesięcy roku szkolnego ostry i długotrwały chłód, tak charakterystyczny dla okolic Lérida, gościł na szerokich korytarzach i w innych pomieszczeniach seminaryjnego gmachu. Dokładne odmalowanie życia z tamtych lat niewątpliwie posiada barwy heroizmu, zwłaszcza w naszym dzisiejszym odczuciu. Franciszek Palau zaś przyjmował je jako wymogi nieodłączne od powołania, jako nieodzowny warunek osiągnięcia postawionego sobie celu - kapłaństwa.

W ciągu tych czterech lat szkolnych młody seminarzysta nie utrzymywał prawie żadnych stosunków towarzyskich poza najbliższą rodziną oraz innymi ośrodkami religijnymi w Lérida. Nie pozwalała na to seminaryjna dyscyplina. Miał za to pod dostatkiem czasu, aby dogłębnie przemyśleć i osądzić swoje plany życiowe. Starał się możliwie jak najbardziej dokładnie i konkretnie ustalić kierunek swojej życiowej drogi i odnaleźć cos, co by zaspokoiło w pełni jego aspiracje i potrzebę miłości. Sądząc po ludzku, miał już przed sobą otwartą drogę do kapłaństwa, a tym samym godną i szacowną pozycję społeczną. Z pewnym pośpiechem, bo już na początku drugiego roku studiów filozoficznych (29 grudnia 1829) otrzymał tonsurę klerycką. Licząc dwadzieścia jeden lat Franciszek czuł się wystarczająco dojrzały psychicznie i duchowo, aby w pełni odpowiedzialnie zadecydować o swojej przyszłości. Dochodzi do przekonania, że jego powołaniem nie jest ani kapłaństwo, ani tym bardziej chrześcijańskie małżeństwo. Zatem trochę po omacku szuka innej drogi. W końcu dochodzi do przekonania, że jego powołaniem jest droga życia zakonnego. Wyznaje, że jeśli chroni się do klasztoru, czyni to w poszukiwaniu ideału konkretnej miłości, która by stanowiła cel jego życia. W jakiej rodzinie zakonnej?

Początkujący karmelita
o. Eulogio Pacho OCD

Z nadejściem lata 1832 roku Franciszek podejmuje niezwykle ważną decyzję: nie będzie dalej kontynuował przygotowania do kapłaństwa w seminarium. Zrzeka się otrzymanego przed czterema laty stypendium. Czyni to po dokładnym zaplanowaniu najbliższej przyszłości. W parę miesięcy później robi następny decydujący krok: wstępuje do Karmelu Terezjańskiego. 23 października 1832 przenosi się do Barcelony, a 14 listopada tegoż roku otrzymuje habit i nowe imię zakonne Franciszka od Jezusa, Maryi, Józefa; rozpoczyna nowicjat. Bynajmniej nie ma w tym żadnej improwizacji. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że są "trudne czasy" dla życia zakonnego tak w Hiszpanii, jak i w całej Europie. Nie ma jednak żadnych wątpliwości co do swego powołania ani nie przerażają go niebezpieczeństwa, na jakie może się narazić.

Już w Lérida poznał życie Karmelitów Bosych. Kontaktował się z nimi często i od nich zapalił się symboliczną postacią proroka Eliasza, wielkimi czynami Teresy od Jezusa i kontemplacyjnym milczeniem Jana od Krzyża. Jego marzeniem i ideałem stały się: eliańsko-terezjańska żarliwość i kontemplacyjne milczenie. Coraz głębiej poznaje więc je i w nich się rozmiłowuje w ciągu roku nowicjackiego przygotowania; przyswaja je sobie w latach następnych. Najlepszym dowodem, świadczącym o niejako utożsamieniu się z nimi, jest nieodwołalny gest w postaci ślubów zakonnych, nigdy nie odwołany w ciągu życia, pomimo bardzo trudnych kolei losu, jakie będzie musiał przeżywać.

Regularność życia oraz odosobnienie, w jakich upłynął rok nowicjatu, nie przeszkodziły wcale młodemu Karmelicie widzieć zagrożonej sytuacji, w jakiej znalazło się życie zakonne, nękane rewolucyjną wrogością otaczającego środowiska. Już samo usytuowanie nowicjakiego klasztoru (klasztor św. Józefa znajdował się w dzielnicy Las Ramblas w Barcelonie) było najlepszym powodem przygnębiającej atmosfery, jaka ciążyła nad życiem klasztornej wspólnoty. Czyż należało upadać na duchu? Lęk nigdy nie pojawiał się na życiowym horyzoncie Franciszka Palau, nawet wtedy, gdy w grę wchodziła utrata wszystkiego, włącznie z życiem. Zawsze miał przed oczyma jasno wytknięty cel i ściśle określone, choć boleśnie dojrzałe powołanie.

Kiedy w parę lat później rozegra się przewidywany dramat gwałtownego wyrwania go z klasztoru, przed oczyma pozostanie mu wciąż żywe wspomnienie wewnętrznego nastawienia, które urzekło go w chwili zakonnej konsekracji, dokonanej przez złożenie ślubów zakonnych. Wspomina o tym w następujących słowach: "Kiedy składałem moją zakonną profesję, już rewolucja trzymała w ręku płonącą żagiew, gotową aby podpalić wszystkie zabudowania klasztorne... Doskonale wiedziałem o grożącym niebezpieczeństwie, na jakie się narażałem, a także były mi znane sposoby, jak tego niebezpieczeństwa uniknąć. Pomimo to zobowiązałem się uroczystymi ślubami do życia w stanie, którego regułę, wierzyłem, że będę mógł zachować do śmierci, bez względu na to, jak potoczą się dalsze wypadki" (VS, s. 16-17).

A więc tożsamość jego zakonnego powołania w zestawieniu z innymi rodzajami chrześcijańskiego życia była czymś bardzo konkretnie i jasno określonym. "Gdybym choć przez moment miał wątpliwość co do tak istotnego punktu, jaki miał być mój stan życia, z całą pewnością nie byłbym dzisiaj zakonnikiem, lecz byłbym obrał inny rodzaj życia" (VS, s. 17). Równocześnie wyznaje, że kiedy w kilka lat po profesji zakonnej przełożeni powiadomili go, że ma zostać wyświęcony na kapłana, wyraził na to zgodę "z tym mocnym przeświadczeniem, że ta godność w żadnym wypadku nie oddali mnie od mojej zakonnej profesji" (VS, s. 17). Z tym więc przekonaniem i w takim stanie ducha składa swoje uroczyste śluby, oddając się bez reszty Bogu przez profesję zakonną dnia 15 listopada 1833.

Ciężka atmosfera, ciążąca nad życiem zakonnym, nie pozwala na to, aby Franciszek ze współbraćmi przeniósł się z nowicjatu do któregoś z kolegiów formacyjnych, jakie prowincja katalońska posiadała w różnych miastach Księstwa. Przełożeni postanawiają, że pozostaną oni nadal we wspólnocie zakonnej św. Józefa w Barcelonie, gdzie będą dopełniać formacji zakonnej i odbywać studia teologiczne. Z zapałem i pełną odpowiedzialnością tym sprawom oddaje się brat Franciszek w latach 1833-1835. Na nowo podejmuje swoje przygotowania do kapłaństwa, przerwane z chwilą opuszczenia seminarium w Lérida. W miarę jak przyjmuje poszczególne święcenia, coraz wyraźniej widzi zbliżający się cel. 21 grudnia 1833 otrzymuje niższe święcenia i subdiakonat, zaś 22 lutego

1834 zostaje wyświęcony ha diakona. Coraz częściej ukazuje się publicznie w licznie uczęszczanym kościele karmelitańskim św. Józefa, spełniając posługi przygotowujące go do przyjęcia kapłaństwa. Powaga i dostoność zachowania z trudem mogą ukryć wewnętrzne zadowolenie z faktu możliwości przywdziewania świętych szat liturgicznych.

Krótko jednak trwa ten rytm życia podzielony między studium, życie zakonne, praktyki wprowadzające w pracę duszpasterską i intensywną modlitwę. Rewolucyjna i antyklerykalna powódź przerwała zapory i obaliła ideały życia zakonnego oraz gorące pragnienie kapłaństwa u Franciszka. 25 lipca 1835 podniecone tłumy, z płonącymi żagwiami, napadły na klasztory w Barcelonie. Zakonnicy z klasztoru św. Józefa, podobnie zresztą jak wielu innych, uniknęli okrutnej śmierci tylko dzięki wielkodusznemu przyjęciu ze strony dobrych sąsiadów. Podczas pośpiesznej nocnej ucieczki brat Franciszek wykazał wielkość ducha i gotowość na męczeństwo. Wolał pozostać, aby pomóc jednemu ze starszych zakonników, niezdolnemu do uratowania się samemu, aniżeli wyrzec się swoich ślubów zakonnych. Po wielu latach wspomnienie tamtej dramatycznej chwili przeżył na nowo, lecz pod kątem ściśle duchowym, owszem mistycznym: "Miałem wtedy 23 lata. Przyszła rewolucja z 1835 roku. Podpaliła mój klasztor. Tak bardzo pragnąłem zobaczyć moją Umiłowaną bez żadnej zasłony, twarzą w twarz, że nie usiłowałem nawet wydostać się z płonącego klasztoru. Moja Umiłowana przyszła, ujęła mnie za rękę i wyprowadziła zdrowego" (MRel, s. 22). Pomiędzy wieczorem a rankiem została zerwana przewodnia nić jego życia. Jak ją teraz z powrotem nawiązać?

W oczekiwaniu na niemożliwy powrót
o. Eulogio Pacho OCD

W pierwszej chwili brat Franciszek nie ocenił w całej swej powadze tragedii, jaka spadła na życie zakonne. Wyrzucony siłą z klasztoru, wraz z innymi zakonnikami został osadzony w barcelońskim więzieniu La Ciudadela. W pierwszych dniach sierpnia postarał się dla siebie i współbraci o skromne świeckie ubranie oraz przepustkę, aby swobodnie mogli się udać do rodzinnych miejscowości. Pod koniec więc sierpnia w taki to sposób zjawia się w rodzinnym domu. Pierwsze uczucia były silne i sprzeczne. Były pomieszaniem radości i bólu. Bólu z powodu niesprawiedliwego prześladowania, ogromnej zaś radości z powodu niespodziewanego i serdecznego spotkania z najbliższymi.

Wszyscy myśleli, że nagłe przerwanie wspólnotowego życia zakonnego nie będzie trwało długo. Spodziewali się rychłego powrotu do klasztoru. Tymczasem zaś przełożeni i podwładni nawiązali ze sobą łączność i korespondencję. Długo nie dopuszczali do siebie myśli, że są to złudne nadzieje. Zanim nadejdzie godzina powrotu do umiłowanej wspólnoty, brat Franciszek możliwie najwierniej stara się żyć zakonnymi zobowiązaniami. "Stosowałem się - stwierdza - jak mogłem najlepiej do wymagań mojej profesji zakonnej" (VS, s. 18). Na przemian jako diakon pracuje w rodzinnej parafii św. Antoniego i usuwa się na samotność pewnej groty, znajdującej się na terenie posiadłości ziemskiej, odległej o parę kilometrów od Aytona. Duszpasterska posługa i kontemplacyjna samotność są dwoma biegunami jego karmelitańsko-terezjańskiego powołania. Pomiędzy nimi obraca się odtąd oś jego życia.

Mijają dni, miesiące i lata. Perspektywa powrotu do klasztoru oddala się coraz bardziej. Kroki antyzakonne zmieniających się rządów stają się coraz bardziej wrogie. W pewnej chwili osiągają punkt kulminacyjny w dekrecie zabraniającym zakonnikom powrotu do klasztorów oraz publicznego noszenia zakonnego habitu. Równocześnie dekret ten wymaga od wszystkich posiadających wyższe święcenia poddania się władzy ordynariuszy miejscowych (9 marca 1836). Pomimo to przełożeni zakonni powiadamiają diakona Franciszka o swoim życzeniu, aby się przygotował do przyjęcia święceń kapłańskich. Okazuje im posłuszeństwo, lecz z nastawieniem wewnętrznym zbliżonym do rezygnacji, i udaje się do Barbastro w prowincji Huesca, aby dnia 2 kwietnia 1836 z rąk biskupa Jakuba Fort y Puig przyjąć święcenia.

Jaką drogę ma obrać w życiu teraz, gdy został kapłanem i jest zakonnikiem wyrzuconym z klasztoru, liczącym zaledwie 25 lat? Powrót do klasztoru oddala się coraz bardziej i nie budzi żadnych oznak nadziei. Oczekiwanie zatem jest złudne a powrót niemożliwy. W duszy młodego kapłana rodzi się nowa zbawienna myśl. Owszem, przyjął kapłaństwo, lecz bynajmniej nie wyrzekł się swego zakonno-karmelitańskiego powołania. Nie może nim jednak żyć w sposób normalny i tradycyjny. Z drugiej jednak strony nie może traktować go jako tylko dobrego zamiaru czy chęci, których nie jest w stanie skonkretyzować. Jeśli to powołanie jest autentyczne i mocne, musi znaleźć swój konkretny wyraz w każdej sytuacji życiowej. Stwierdza to on sam w oparciu o doświadczenie tamtych i następnych lat: "Żeby żyć w Karmelu, potrzeba mi było tylko jednego: powołania. Co do tego byłem przekonany tak wtedy jak i dziś... Nie trzeba mi było budynków, które szybko miały runąć... Nie mogłem też dopuścić do siebie myśli, że stan zakonny przestanie być uznawany przez Kościół powszechny, a w konsekwencji przez wszystkich jego członków" (VS, s. 17). Zgodnie z tymi zasadami stara się wielkodusznie spełniać wymagania, jakie nakłada na niego powołanie, w zaistniałych warunkach. Po wielu trudach zda sobie sprawę, jakie opatrznościowe znaczenie miało definitywne pozbawienie go możności życia w klasztorze. Odkryje to dopiero później, gdy jasno uświadomi sobie posłannictwo założyciela Karmelu Misyjnego. Opatrzność doprowadzi go do wykonania tego dzieła drogą wyrzeczenia się regularnego życia w Karmelu Terezjańskim.

W tym okresie dużo rozmyśla o sytuacji Kościoła. Szczególnie w Hiszpanii jest on prześladowany, i to nie tylko na odcinku życia zakonnego, choć w tej dziedzinie warunki polityczne stwarzały sytuację bardzo trudną. Młody kapłan wie o niedawnych interwencjach Stolicy Apostolskiej na rzecz złagodzenia tej trudnej sytuacji. Odpowiadając na wezwanie papieża z dnia 22 lutego 1837, staje do dyspozycji bliskupów kościelnej prowincji katalońskiej, znajdującej się w owym czasie pod rządami karlistów, i z niezwykłym zapałem i gorliwością oddaje się głoszeniu misji ludowych w różnych diecezjach Księstwa. Skuteczność jego duszpasterskiej działalności oraz siła apostolskiej gorliwości, pomimo niewielkiego doświadczenia w tego rodzaju pracy, spotyka się z aprobatą i poparciem ze strony biskupów, którzy wprost walczą o niego między sobą i wspaniałomyślnie nadają mu tytuł Misjonarza apostolskiego, którym czuje się niezwykle zaszczycony. W wiele lat później (w 1854 roku) będzie zabiegał o potwierdzenie tego tytułu przez rzymską Kongregację Rozkrzewiania Wiary.

Rozgromienie wojsk karlistowskich pod Berga (lipiec 1840) zastaje ojca Franciszka Palau w pełni prac apostolskich. W ciągu ostatnich trzech lat jako kapłan żył i działał na terytorium rządzonym przez karlistów. Jednakże trzymał się z dala od polityki. Nigdy nie przekroczył właściwych mu granic stanu zakonno-kapłańskiego. Pomimo to zwycięscy liberałowie nie okazują wielkodusznej liberalności wobec tych, którzy nie staja się zdecydowanymi zwolennikami ich partii. Ci, którzy podejrzewają lub boją się represji i prześladowań, uchodzą za granicę, do Francji, aby tam znaleźć bezpieczne schronienie. Również Franciszek Palau nie czuje się bezpieczny, i czyni to samo. A może jest uwikłany w sprawy polityczne lub wojskowe?...

Gorycz wygnania
o. Eulogio Pacho OCD

Jakby mało było wypędzenia z klasztoru, teraz dołącza się do niego wygnanie z kraju. Coraz bardziej oddala się od życia wspólnotowego i domu rodzinnego. Wobec niejasnej przyszłości jeszcze raz musi nawiązywać nić swojej egzystencji. Ze nie był wplątany w żadne polityczne sprawy, wynika jasno z oświadczenia samego Franciszka wobec władz, jak i ze stwierdzenia ze strony tychże. 21 lipca 1840 roku, wraz z innymi ośmiu towarzyszami, przekracza granicę francuską w Prats-de-Molló. Wśród nich znajduje się także jego młodszy brat Jan, który z małymi przerwami będzie mu towarzyszył do końca życia. Obydwaj bracia Palau oświadczają, że nie mają żadnych powiązań czy implikacji ze stronnictwem karlistów, dlatego mogą cieszyć się zupełną wolnością, także ekonomiczną, i pełną swobodą poruszania się w konfliktowej strefie przygranicznej z Hiszpanią.

Wygnanie trwa długich jedenaście lat. Pierwsze dwa lata spędza w diecezji i w departamencie Perpignan, resztę zaś lat wygnania w departamencie Montauban. I znowu staje przed Franciszkiem problem powołania. Władze cywilne i kościelne traktują go jako zwykłego księdza i on sam wobec nich za takiego się uważa. We własnych jednak oczach jest przede wszystkim zakonnikiem, zakonnikiem bez nadziei powrotu do klasztoru. Zakon karmelitański został zniesiony zarówno w Hiszpanii jak i we Francji, chociaż tutaj obecnie zaczyna się nieśmiało organizować na nowo.

Niewiele możliwości ma do wyboru. W dalszym ciągu wiernie trzyma się postanowienia, aby "możliwie najwierniej spełniać" zobowiązania wynikające ze ślubów zakonnych. Podobnie jak dawniej czynił to w Aytona, obecnie prowadzi na zmianę umiarkowane apostolstwo i praktykuje modlitwę na samotności i w skupieniu. Daje pierwszeństwo w pracy apostolskiej wśród współziomków, podobnie jak on wygnańców, oraz służy wspólnotom zakonnym w Perpignan, zwłaszcza zaś siostrom Klaryskom. Tutaj poznaje Teresę Christia, która przez wiele lat będzie korzystać z jego kierownictwa duchowego. Zęby zapewnić sobie realizację strony kontemplacyjnej powołania, chętnie chroni się na samotność. W tym celu często odwiedza słynną grotę koło Galamus oraz inne, znajdujące się w okolicy. Przy pomocy brata Jana uprawia parę zagonów ziemi, nabytych prawnym kontraktem, co im ułatwia zdobycie środków skromnego utrzymania.

Po jakimś czasie stwierdza, że przygraniczna strefa francuska w okolicy Perpignan jest niebezpiecznym punktem zapalnym, owszem jest centrum konspiracji i różnego rodzaju zamachów. Kręci się tam wielu szczwanych i bez skrupułów intrygantów, ożywionych politycznym fanatyzmem. Woli więc na zamieszkanie obrać miejsce spokojniejsze i bardziej bezpieczne. Dlatego w pierwszych dniach 1843 roku przenosi się do diecezji Montauban, osiadając w Caylus, w pobliżu maryjnego sanktuarium w Livron i zamku w Mondesir. Styl życia nie ulega istotnym zmianom. Jedynie jeszcze większych rozmiarów nabierają dwa jego podstawowe aspekty: praca apostolska oraz życie pustelnicze czy raczej kontemplacyjne. Na zmianę następują po sobie z nadzwyczajną wprost regularnością. Swoją osobą łączy je w jedną doskonałą całość. Nawet próbuje do tego stylu życia nakłonić swoich towarzyszy i naśladowców.

Z budzących przerażenie mrocznych jaskiń z okolic Mondesir z jakąś nieodpartą siłą rozchodzi się wieść o tym hiszpańskim księdzu, który prowadzi surowe życie na wzór św. Jana Chrzciciela. Okoliczni księża proszą go, aby w pobliskich i dalszych wioskach swoją pracą apostolską wpłynął na ożywienie chrześcijańskich praktyk. Do jego groty przybywają ludzie wiedzeni ciekawością oraz dusze wybrane szukające żywego świadectwa wiary i kierownictwa duchowego. Jego duchowa siła niczym magnes wnet zaczyna przyciągać grupy uczniów i naśladowców. Powstaje grupa pobożnych kobiet zgromadzonych przez Teresę Christia w domku zbudowanym w pobliżu sanktuarium w Livron oraz grupa pustelników, rekrutujących się po większej części z hiszpańskich uciekinierów, która najpierw osiada w grotach koło Mondesir, a następnie w pustelni Cantayrac. Obie grupy spontanicznie uznają go za swego ojca, mistrza i przewodnika. Z kolei on czuje się za nie odpowiedzialny wobec władz. Te dwie grupy, niezależnie od swej tymczasowości prawnej, stanowią pierwsze próby zorganizowania życia zakonnego ze strony tego, który odtąd będzie nazywany Ojcem Franciszkiem Palau. Chociaż jako grupy wspólnotowe rozpadły się, to jednak niektórzy ich członkowie nadal starają się żyć pierwotnym ideałem. Tego rodzaju przypadek stanowi Joanna Gratias, jedna z penitentek z Livron, która w latach 1845-1846 nawiązuje kontakt z Franciszkiem. To samo dzieje się z niektórymi pustelnikami, którzy naśladują go w pracy apostolskiej i w sposobie życia, prawie dosłownie skopiowanym z tak zwanych "pustelni" karmelitańskich.

Prace Franciszka Palau noszą na sobie znak sprzeciwu. Również w tym okresie widnieje on na nim i na jego naśladowcach. Zawiść ze strony niektórych okolicznych księży, którzy nie patrzą dobrym okiem na pielgrzymowanie swoich wiernych do groty hiszpańskiego pustelnika, robi swoje. Przybierają na sile oskarżenia i donosy do władz kościelnych. Równocześnie rodzą się podejrzenia i pomówienia ze strony Teresy Christia, która coraz mniej okazuje uległości i coraz mniej skłonna jest do posłuszeństwa. Ponadto pewne przesady i niepotrzebne prowokacje ze strony towarzyszy samotności zaniepokoiły władze cywilne i policyjne. Wszystko jakby się sprzysięgło przeciw jego pracy duszpasterskiej i stylowi życia. Nie odnoszą żadnego skutku ani energiczne sprzeciwy, ani pokorne prośby. Sytuacja z dnia na dzień staje się coraz trudniejsza. Jeszcze bardziej pogarsza się ona w czasie gdy Franciszek w 1846 roku przedsiębierze podróż do Hiszpanii. Pobyt jego w ojczyźnie przedłuża się ponad czas przewidziany (marzec 1847). Po powrocie do Caylus próbuje uspokoić wzburzone umysły j jakoś ułożyć sprawy. Chwilowo nawet myśli o przyjęciu obywatelstwa francuskiego. Biorąc jednak pod uwagę bieg spraw pod wpływem oszczerstw i napaści na jego osobę i dzieło, odstępuje od zamiaru i postanawia wrócić do Hiszpanii. Jakimi kieruje się w tym zamiarami i jakie ma plany?

Smak zwycięstwa
o. Eulogio Pacho OCD

Kiedy Franciszek Palau pod koniec kwietnia 1851 roku przekracza granicę i wraca do kraju, ma już w głowie gotowy plan pracy, owszem pewne sprawy są już zaczęte. Sytuacja Kościoła w Hiszpanii znacznie się polepszyła w porównaniu ze stanem, jaki istniał, gdy udawał się na wygnanie. Akurat wszedł w życie nowy konkordat (z marca 1851) zawarty między rządem hiszpańskim i Stolicą Apostolską. Z nastaniem religijnego pokoju zarysowują się pewne możliwości działania. Jednakże nadal nie ma możliwości powrotu do życia klasztornego. Pomimo konkordatu w dalszym ciągu jest ono zakazane. Wyjątek stanowią niezwykle rzadkie przypadki.

Wszystko każe się domyślać, że Franciszek Palau nie zdołał nawiązać łączności z odradzającymi się ośrodkami życia Karmelu Terezjańskiego we Francji, mimo że powstały one jeszcze za czasów jego pobytu za granicą, i do tego stosunkowo niedaleko miejsca jego stałego zamieszkania. Jeśli nawet z chwilą powrotu do Hiszpanii żywi niejaką nadzieję na odrodzenie życia zakonnego, musi ją natychmiast porzucić. Za nim jednak pożegna się z nią ostatecznie, przez pewien czas całą tę sprawę dogłębnie analizuje. Przecież w końcu chodzi o to, że oto znowu znalazł się w sytuacji, gdy musi nadać nowy kierunek swojej egzystencji.

Serdeczne przyjęcie przez biskupa Barcelony, Józefa Dominika Costa y Borras, dawnego znajomego z czasów seminaryjnych w Lérida, gwarantuje mu inkardynację jako kapłana do diecezji barcelońskiej. Zresztą innej alternatywy nie ma. Zanim jednak uczyni decydujący krok, usuwa się na długie dni (od maja do lipca) na dzikie odludzie koło Montsant, aby dokładnie przemyśleć przyszłość i dobrze zaplanować życie. Skończywszy dni skupienia i milczenia, udaje się do Lérida i Aytona, aby odwiedzić najbliższych. Nie chodzi tylko o krewnych...

W ostatnich latach pobytu we Francji zdołał skierować tam resztki grupy duchowej z Livron oraz powiększyć jej stan liczebny miejscowymi pobożnymi niewiastami. Obydwie grupy w Lérida i Aytona, które obecnie odwiedza, są pod kierownictwem Joanny Gratias, która swoją osobą łączy 'je w jedną całość. Jest to właśnie to dzieło, które jest już rozpoczęte w chwili jego powrotu z Francji. Wprawdzie nie stanie się ono mocnym i trwałym zgromadzeniem zakonnym, lecz będzie bezpośrednim punktem wyjścia do następnych i udanych już zamierzeń.

Pod koniec lata wraca do Barcelony i staje do dyspozycji biskupa Józefa Dominika Costa y Barras. Hierarcha pokłada pełne zaufanie w kapłanie-karmelicie, dlatego zleca mu kierownictwo duchowe swoich seminarzystów. Równocześnie ma służyć pomocą staremu księdzu proboszczowi kościoła św. Augustyna, znajdującego się w centrum miasta. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, znalazł się na piedestale sukcesu i zwycięstwa. W kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy duszpasterskiej w Barcelonie Franciszek Palau ma już doskonałe rozeznanie religijnej sytuacji miasta. Nękają je choroby, które wymagają skuteczniejszych niż tradycyjne środków zaradczych. Cała praca duszpasterska pilnie domaga się wszechstronnej i gruntownej odnowy. Przykłada więc rękę do tego dzieła.

W krótkim czasie planuje i organizuje rewolucyjne wprost na owe czasy przedsięwzięcie, nazwane "Szkołą Cnoty", które inauguruje 16 listopada 1851 roku. Wszystko jest przemyślane i zaprogramowane w najdrobniejszych nawet szczegółach. W mieście brakowało odpowiedniego nauczania religijnego i chrześcijańskiego. Trzeba więc było wygrać bitwę z niewiarą i fanatyzmem kulturalnym i naukowym. Zatem "Szkoła Cnoty" staje się wzorem nauczania katechetycznego. Zaraz w drugim roku istnienia podwaja się, tworząc nową katedrę wyższej kultury religijnej. Trafność dzieła daje się odczuć bardzo szybko w środowisku naukowym, religijnym, politycznym i społecznym. Franciszek Palau wokół "Szkoły" zmobilizował wszystkie siły religijne, włącznie z prasą. Wobec odniesionego sukcesu myśli rozszerzyć dzieło także na inne większe miasta Hiszpanii. Wreszcie po tak wielu planach i niepowodzeniach życiowych może zakosztować smaku powodzenia, triumfu, lecz na krótko tylko.

Antyklerykalne i rewolucyjne ugrupowania Barcelony szybko się spostrzegają, jaki to rywal wyrósł im pod bokiem w postaci "Szkoły Cnoty". Bynajmniej nie zamierzają ustępować miejsca, nade wszystko zaś wśród nowych klas proletariackich, które są stłoczone w dzielnicy przemysłowej miasta. Jak zwykle w takich wypadkach bywa, w imię wolności i postępu mobilizują przeciwko niej prasę fanatyczną i sekciarską. Sypią się inwektywy, oszczerstwa, różnego rodzaju ostre krytyki i pomówienia przeciwko "Szkole". W końcu trafia się doskonała okazja, jakby specjalnie w tym celu spreparowana.

W marcu 1854 roku wybuchają w Barcelonie strajki robotnicze. Wrogowie "Szkoły" natychmiast wskazują na nią jako na przyczynę i podżegacza tej zamieszki społecznej. Ponownie słyszy Franciszek zarzuty o reakcyjnej działalności politycznej. Z niepojętym wprost pośpiechem władze wojskowe dają posłuch oszczerstwom i postanawiają natychmiast zamknąć "Szkołę Cnoty" (31 marca 1854).

Na nic zdają się tłumaczenia i protesty jej dyrektora. Przeciwnie, są brane jako objaw braku szacunku i niesubordynacji. W konsekwencji tego jak grom zapada decyzja: Franciszek Palau musi iść na wygnanie na wyspę Ibizę. Wsadzony na pocztowy statek, 9 kwietnia 1854 odpływa ku nowemu tragicznemu przeznaczeniu. Co zostanie z jego reformatorskiej pracy duszpasterskiej? Jaka zapowiada się dalsza przyszłość?

Wszystko od początku
o. Eulogio Pacho OCD

A więc nie pozostało mu nic. Jest sam i czuje się straszliwie opuszczony. Likwidacja "Szkoły" rzuca go na wygnanie zupełnie nie przygotowanego. Po zakosztowaniu sukcesu, następuje gorycz niepowodzenia. Przed rozgniewaną ręką rządową miały również pójść w rozsypkę kierowane przez niego grupy w Lérida i Aytona. Zakupione na zboczach łańcucha górskiego Tibidabo gospodarstwa rolne, w przewidywaniu przyszłych fundacji domów zakonnych, znalazły się teraz w krytycznej sytuacji ekonomicznej; groziło im wejście na hipotekę. Przyjaciele i współpracownicy "Szkoły" odmówili jakiejkolwiek pomocy. Franciszek Palau przybywa na Ibizę jako człowiek pozbawiony czci, prześladowany, nadzorowany.

Władze cywilne i kościelne mają go traktować i pilnować jako człowieka niespokojnego i niebezpiecznego. W niedługim czasie nie omieszkają przekonać się o czymś wręcz przeciwnym. Tymczasem zaś musi zaczynać nową drogę, owszem musi tej drogi szukać. Musi rozpoczynać wszystko od początku. Boże, któryż to już raz!? Na pewno takie było pierwsze modlitewne westchnienie skierowane do Boga, gdy Franciszek ujrzał się osamotniony i uwięziony na wyspie wygnania.

Jednakże nie zdoła go powalić ani przygnębienie, ani zniechęcenie. Na nowo stara się nawiązać nić swego powołania: z kontemplacyjnej samotni udaje się na apostolskie posługiwanie, a stamtąd wraca znowu do samotności i milczenia. W ciągu długich sześciu lat wygnania na Ibizie (1854-1860) będą to dwa bieguny, między którymi będzie upływać jego życie. W gruncie rzeczy są to współrzędne tak bardzo przystające do jego karmelitańskiego powołania. Na Ibizie nie brakuje ustronnych i zacisznych zakątków. Wiele z nich może zaspokoić pragnienie skupienia i milczenia ojca Franciszka.

Zapoznawszy się z okolicą, na miejsce pobytu obiera sobie spokojne zakole zatoki Es Cubells, zaledwie parę kilometrów od wioski San Jose, na brzegu morskim. Tam to buduje na skrawku ziemi, wspaniałomyślnie odstąpionym przez tubylców, mały wiejski domek. Spędza w nim długie, wprost nie kończące się godziny w milczeniu, na rozmyślaniach, przeplatane na zmianę od czasu do czasu długimi marszami przez pola i lasy. Niekiedy spotyka się przypadkowo lub umyślnie z wieśniakami i rybakami. Bardzo szybko dojrzewają w nim nowe plany i nowe projekty. Utrzymuje też częstą korespondencję listową z byłymi współpracownikami "Szkoły Cnoty".

Jeszcze raz magnes jego mocnej osobowości przyciąga współpracowników i uczniów. Nawet z Barcelony przybywają niektórzy bliscy jego przyjaciele, jego duchowi synowie, jak Rajmund Espasa i Gabriel Brunet. W Es Cubells odradza się na nowo jakaś elementarna forma życia wspólnotowego, wypełnionego modlitwą, pracą i skupieniem. Jest w nim coś ze sposobu życia praktykowanego już dawniej w Caylus i w Cantayrac.

Z przybyciem nowych towarzyszy i uczniów trzeba było powiększyć domek mieszkalny. Zostaje przede wszystkim dobudowana niewielka kapliczka. Ojcu Franciszkowi udaje się zręcznie sprowadzić do niej obraz Matki Boskiej Mistrzyni Cnót, który niegdyś patronował "Szkole Cnoty" w Barcelonie. W taki to sposób rozpoczyna się na Ibizie proces religijnej przemiany, której centrum promieniowania stanowi tamała kapliczka. Z biegiem czasu dzięki ojcu Franciszkowi i jego uczniom stanie się ona punktem centralnym i sanktuarium maryjnym dla całej Wyspy.

Głoszenie nabożeństwa maryjnego coraz szerzej otwiera przed nim bramy apostolstwa, dotychczas zaledwie uchylone. Wnet władze wyspy pozbywają się wszelkich, obaw co do niego i zamieniają je na szacunek i zaufanie. To mu pozwala rozwinąć na szeroką skalę pracę apostolską, szczególnie zaś głoszenie kazań we wszystkich zakątkach wyspy. W ten sposób kładzie podwaliny pod głęboką rechrystianizację, której dopełni nieco później, po kilku latach, kiedy wróci tutaj jako misjonarz ludowy, wezwany przez hierarchię kościelną i przyjęty owacyjnie przez miejscową ludność.

Jego apostolska gorliwość oraz sława wzorowego kapłana szybko dociera do innych wysp archipelagu Balearów. Zwłaszcza jest zapraszany z kazaniami na Majorkę. Udaje się więc tam wiele razy przy różnych okazjach, zdobywając sobie popularność i rozbudzając zapał religijny. Podczas jednej z takich wypraw apostolskich dochodzi do przekonania, że przecież może nawet pojechać do Barcelony, aby uregulować pilne sprawy osobiste i rodzinne. Jest grudzień 1857 roku. Pobyt w Barcelonie przedłuża się ponad czas przewidziany i zaplanowany. Wystarcza to, aby rozeszła się wieść o jego tam obecności, rzekomo w celu reaktywowania "Szkoły Cnoty". Fałszywa pogłoska alarmuje podejrzliwe władze. Niespodzianie zostaje aresztowany w mieszkaniu przyjaciela (8 marca 1858) i z powrotem odesłany na Ibizę. Tym razem za czas nieokreślony.

Tym razem powrót na wyspę nie wprowadza zasadniczych zmian w jego stylu życia. Przebiega ono podobnie jak w latach poprzednich. Jedynie na czoło wybijają się niektóre jego inicjatywy. Nasila się mianowicie kontakt listowny, prośby o uwolnienie oraz obrona oczernionej "Szkoły Cnoty". W tym celu przygotowuje i ogłasza drukiem słynną apologię pt. La Escuela de la Virtud vindicada(Madrid 1859). Jednakowoż bardziej niż działalność zewnętrzna potęguje się i rośnie strona wewnętrzna jego duchowej dojrzałości.

W ciągu spokojnych dni, spędzanych w samotności i skupieniu w Es Cubells i w innych uroczych zakątkach wyspy, Franciszek ma pod dostatkiem czasu na rozmyślanie, rozpalenie ducha i poszerzenie horyzontów życiowych. Bardziej niż kiedykolwiek dotychczas niepokoi go bardzo zasadnicze pytanie: Jaki sens ma moje życie? Komu i czemu ono służy? Czuje w sobie, powstrzymywany zewnętrznymi okolicznościami, jakiś potężny poryw ducha, który zdaje się rozsadzać mu piersi. Przecież dla siebie nie potrzebuje niczego, niczego nie pragnie, o niczym nie marzy...

Tam na samotności znajduje swoją zakonną celę i umiłowaną pustelnię. Lecz jakiś dziwny, tajemniczy impuls wewnętrzny pcha go ku innym ludziom, ku ludziom, którzy idą przez życie bez celu i bez przewodnika. Istnieje więc coś, co go z nimi łączy i jednoczy, lecz narazić nie potrafi tego dokładnie określić ani wyjaśnić. Od czasu odczuwa wewnętrzne przynaglanie do jeszcze większego odosobnienia i ograniczenia do minimum kontaktów z ludźmi, aby przetrawić swoje najgłębsze przeżycia i nadać ostateczny kształt myślom.

Dlatego chroni się na dziką wysepkę Yedra. We wnętrzu olbrzymiej skały znajduje groty i kryjówki jedyne w swoim rodzaju. Tam jego duch pozwala się przeniknąć i przepoić niewypowiedzianym głosem mistycznym i prorockim. Wysoka, skalista wyspa, strażnica Morza Śródziemnego, staje się dla niego niczym Patmos apokaliptycznym miejscem objawie nią. Tato otrzymuje natchnienia i słyszy szepty ciche ducha, które go do gruntu przemieniają.

Burzliwe noce, które spędza sam jeden na pełnym strachów pustkowiu, przypominają mu mroki, przez jakie przeszedł jego duch w latach mozolnego poszukiwania Boga. Lecz bliska już jest oświecająca jasność, bliska radykalna przemiana duchowa. Przedmiot największej jego miłości, rzeczywista postać Kościoła, stopniowo zaczyna nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Brakuje mu jeszcze tylko jednego, a mianowicie bezpośredniego kontaktu z braćmi - członkami tego Mistycznego czyli Tajemniczego Ciała. Osiągnie go po uwolnieniu z wygnania.

To uwolnienie następuje l maja 1860 na skutek powszechnej amnestii, ogłoszonej przez rząd centralny w Madrycie. Od tej chwili o. Franciszek jest wolny, może swobodnie wrócić na półwysep i osiedlić się, gdzie tylko zechce. Wkrótce po przybyciu do Barcelony dociera do niego długo oczekiwana wiadomość: trybunał najwyższej instancji ogłosił wyrok, że "Szkoła Cnoty" i jej dyrektor Franciszek Palau są niewinni. Późno przybyła ludzka sprawiedliwość, ale w końcu przecież przybyła! Jest niewinny i wolny! Wolny - w jakim celu?

Wierność misji
o. Eulogio Pacho OCD

W ciągu lat wygnania na Ibizie miał "pomysły i decyzje jakby uwięzione i zawieszone" (Ct, 46), dlatego się z nimi nie spieszył. Jak zwykle starał się przemyśleć każdy krok, zanim go zrobił. To właśnie czyni, gdy spełnia posługę głoszenia słowa Bożego w Katalonii i na Balearach. Zostaje przez nie jakby zalany. Przeżycia eklezjalne, przez długie lata tłumione, nagle wybuchają i ogarniają ducha. Dochodzą one do świadomości Franciszka i przenikają najgłębsze nawet jej pokłady podczas głoszenia serii kazań w Ciudadela na Minorce w pierwszej połowie listopada 1860 roku.

Są to pamiętne dla niego dni i nigdy nie zostaną wymazane ze świadomości. Radykalnie dzielą jego życie na to, co było przedtem, i na to, co było potem. Jawi się przed nim radosna prawda o tajemnicy Kościoła. Widzi, jak od tego momentu jego powołanie zostaje włączone w rzeczywistość, która staje przed nim jako najwyższy i ostateczny przedmiot umiłowania. Skutek tego tajemniczego przeżycia jest decydujący: oto otrzymuje to, o co przez wiele lat "błagał ze łzami, z usilnym naleganiem i wielkim wołaniem ducha, to jest, aby mógł poznać swoją misję". I Bóg mu ją objawił jasno i wyraźnie.

Ukazał mu wszystko: "drogę, sposób jej przebycia i misję". "Teraz już jestem zdecydowany" - wyznaje (Ct, 57). Zdecydowany - na co? Na realizowanie misji, która dopiero co została mu ukazana. A więc z zapałem i gorliwością poświęca jej lata, które mu jeszcze zostały do końca życia.

Całokształt prac związanych z misją powierzoną ojcu Franciszkowi, na pierwszy rzut oka nie wskazuje na to, że oddał się jej bez reszty. Ujmuje go następująco: ogranicza się do głoszenia ludziom, że Kościół jest nieskończenie piękny i godny miłości; że miłość do Kościoła jest wypełnieniem przykazania miłości Boga i bliźniego. "To jest przedmiotem mojej misji - woła - i ty, Kościele, jesteś tymi bliźnimi, którzy w Bogu stanowią jedno" (MRel, s. 341). Przekładanie

na praktyczne formy tego programu życia wymaga przede wszystkim dogłębnego poznania go i oddania mu się bez reszty. Głosić piękno Kościoła znaczy miłować go i okazywać tę miłość w całkowitym oddaniu się mu na służbę. Ta miłość i służba powinny się objawiać w czynach, jakże często w czynach heroicznych.

W ostatnich latach życia Kościół zażąda od niego bardzo trudnych dowodów tej bezkompromisowej woli służenia mu. Wtedy Franciszek Palau zrozumie, że nie można bez ponoszenia ofiar spełniać misji w Kościele. Z całą pewnością można stwierdzić, że on zawsze zajmie postawę nasłuchu i otwarcia, aby usłyszeć wołanie, jakie Kościół kieruje do niego w każdej chwili. Trzy są główne dziedziny życia, na których po odkryciu powierzonej sobie misji, rozgrywa się jego posługa Kościołowi. Nie chodzi w tym wypadku o trzy różne okresy następujące po sobie w porządku chronologicznym. One równocześnie nakładają się na siebie i częściowo ze sobą pokrywają. I tak będzie już aż do śmierci Franciszka. Przewaga jednak i górowanie każdego z nich odpowiada określonym granicom czasu.

Zaraz w pierwszych latach po odzyskaniu wolności (1860-1866) odczuwa specjalne powołanie do pracy kaznodziejskiej i jej się oddaje z zapałem, jaki zwykł wkładać w każdą czynność. Daje pierwszeństwo wielkim miastom, gdyż uważa, że one są głównymi ośrodkami promieniowania tak w dziedzinie dobra jak i zła. Zatem rechrystianizacja tych ośrodków może przyczynić się do religijnej przemiany całego kraju. Zatem Barcelona, Madryt, Palma oraz inne miasta są pełnymi zachwytu świadkami jego płomiennej wymowy, jego apostolskiej pasji w latach 1860-1863. Bardzo częstymi towarzyszami jego życia są teraz niewygody podróży, złe drogi, przypadkowe gościny, zmęczenie, głód i zimno. Wszystko to uważa za nieodłączne wymogi służby Kościołowi, imperatywy jego życiowej misji.

W drugim okresie, nie zaniedbując tradycyjnego głoszenia kazań, podejmuje się prowadzenia misji ludowych, do których zachęcają go zwłaszcza biskupi Barcelony i Ibizy. Zatem jako misjonarz ludowy paroma nawrotami przeoruje obydwie diecezje z wielkim skutkiem w latach 1864-1866. W następnych latach jego działalność kaznodziejska zmniejsza się, chociaż nigdy nie zanika zupełnie. Czuje, że Kościół wzywa go do innych posług. Jego misja odwołuje go na inne pola pracy.

Prawie równocześnie, gdy rozpoczyna serie misji ludowych, podejmuje na nowo prace związane z zakładaniem zgromadzeń zakonnych. Wprawdzie kaznodziejstwo stwarza mu wielkie możliwości, to jednak chwilami uznaje, że nie pozwala mu ono na skupienie uwagi na tej właśnie dziedzinie działalności. Podejmuje ją jednak w przekonaniu, że jest ona najbardziej oczywistą i autentyczną realizacją jego duchowego ojcostwa w Kościele. Dlatego zbiera rozproszone resztki dzieła zapoczątkowanego jeszcze przed zesłaniem na Ibizę. Przy pomocy Joanny Gratias, pozyskanej jeszcze w Montauban, która później stała się duszą grup w Lérida i Aytona, udaje mu się ostatecznie zorganizować Karmel Misyjny, rozpoczynając gałąź żeńską od fundacji w Ciudadela (1860), a gałąź męską wyprowadzając z grupy znajdującej się w Es Cubells i San Honorato de Randa.

Obawiając się nowego niepowodzenia na wypadek, gdyby dzieło pozostało ograniczone tylko do wysp, stara się nadać trwałość obydwu gałęziom poprzez możliwie jak najszybsze otwarcie domów w Barcelonie, a ściśle na terenach niegdyś zakupionych na stokach Tibidabo. Od roku 1860 Els Penitents czyli dom pod wezwaniem św. Krzyża w Yallcarca staje się centrum jego fundacyjnego dzieła tak dla Braci jak i dla Sióstr.

Poszukiwania i prowizoryczność pierwszych lat (1861-1862), począwszy od roku 1863 krystalizują się i ustalają w ściśle określone formy. Dzieje się to w chwili, gdy ojciec Franciszek jasno sobie uświadamia, że opatrznościowym zamiarem jego karmelitańskiego powołania, przeżywanego z konieczności poza murami klasztoru, jest założenie nowych zgromadzeń zakonnych. Właśnie wtedy jasno rysuje się kształt jego nowej rodziny zakonnej. Dzięki temu zachowa ona swoją wewnętrzną jedność także w latach późniejszych, gdy rozszerzy się na Katalonię i Górną Aragonię (1864-1868).

Na początku roku 1867 otrzymuje nominację na Dyrektora Tercjarzy Karmelitańskich w Hiszpanii. Wystawia mu ją Komisarz Apostolski i Prokurator Karmelu Terezjańskiego dla Hiszpanii w Rzymie. Stanowi to uznanie jego dzieła założycielskiego i podstawę do rozszerzania i umacniania go, co teraz właśnie czyni poprzez napisanie odpowiednich reguł i statutów. Wszystkie te przepisy zostały później zebrane i uporządkowane w Konstytujach, które na kilka miesięcy przed śmiercią (1872) przekaże swoim duchowym synom i córkom.

W ostatnich sześciu latach życia o. Franciszek łączył na zmianę działalność kaznodziejską i założycielską z najbardziej trudnym i wymagającym apostolstwem, którego domagał się od niego Kościół, to jest z niesieniem pomocy duchowej i materialnej ludziom z marginesu społecznego. Przychodzili oni do jego mieszkania w Els Penitents jako do jedynego możliwego miejsca schronienia w swoim nieszczęściu i niedoli.

Chodziło o nieuleczalnie chorych z objawami i obrazami klinicznymi bardzo zróżnicowanych chorób, poczynając od symptomów ostrej schizofrenii aż po typowe formy opętania, rozumie się opętania diabelskiego. Jeśli nie zawsze okazywała się trafna jego diagnoza kliniczna, na pewno zawsze trafna była diagnoza społeczna i duchowa. Chodziło o nieszczęśliwe istoty ludzkie, opuszczone przez społeczeństwo i wyrzucone przez nie poza margines.

Od pierwszych zaraz przypadków i spotkań z tymi ludźmi o. Franciszek odczuł niezmierną litość i dołożył wszelkich starań, aby w miarę swoich sił i możliwości zaradzić istniejącej sytuacji. Może w niektórych wypadkach zbyt pośpiesznie orzekał o opętaniu diabelskim. Z tego też powodu posługiwał się bronią duchową, stosowaną w tych wypadkach przez Kościół: egzorcyzmami i różnymi modlitwami. Jednakże nie ograniczał się li tylko do nich. Utworzył dobroczynną instytucję, coś w rodzaju szpitala, która miała w pełni zająć się i zaopiekować tymi biednymi ludźmi. Miała zagwarantować im opiekę duchową i materialną.

Prawie natychmiast przeciwko jego dobroczynnej i duszpasterskiej działalności powstały niezrozumienia i utrudnienia. Najpierw stwarzały je władze kościelne, które niedobrym okiem patrzyły na tak trudna jego działalność duszpasterską. W duszy o. Franciszka zawrzała głucha walka. Z jednej strony był absolutnie przekonany, że Kościół wzywa go do tej trudnej misji, której nie mógł zdradzić. Z drugiej zaś strony był obowiązany do uległości i posłuszeństwa przełożonemu, mimo że ten ostatni był jej przeciwny. W tym okresie w jego duszy walczyły ze sobą dwa przeciwstawne uczucia: oporu i uległości. Niestety nie doszło do salomonowego rozstrzygnięcia.

Z upoważnienia Biskupa Ordynariusza przedsięwziął podróż do Rzymu, aby swoje zapatrywania na temat posługi egzorcysty w Kościele przedstawić samemu Papieżowi i wytłumaczyć się przed nim ze swojej działalności. Pobyt w Rzymie (od grudnia 1866 do marca 1867) wykorzystał, aby uprawomocnić dzieło fundacyjne i zapoznać się z sytuacją Kościoła w samym jego centrum. Po powrocie do Hiszpanii rozszerzył i udoskonalił walkę z grzechem i bezbożnością, rozpoczynając wydawanie kierowanego przez siebie tygodnika pod tytułem El Ermitaño (1868-1873).

Jego stronice służyły mu za trybunę do walki ze współczesnymi ideologiami antyreligijnymi oraz do obrony swojej heroicznej misji wśród ludzi wyrzuconych poza margines społeczny w Yallcarca, a także do szerzenia swoich opinii na temat potrzeby i pożytku z ustanowienia w Kościele stałej posługi egzorcysty. Z tą myślą odbył ponownie podróż do Rzymu (styczeń-luty 1870), aby przedstawić ją Ojcom Soboru Watykańskiego I.

Cywilne władze Barcelony z coraz większą złością patrzyły na działalność tego kapłana. Jego praca zdawała się być oskarżeniem czy ujawnieniem braku zainteresowania z ich strony. Doszło nawet do oskarżenia o. Franciszka o nieprawne posługiwanie się medycyną. Z tego powodu wraz z najbliższymi współpracownikami 28 października 1870 został osadzony w więzieniu.

Po trzech miesiącach warunkowo zwolniono go z więzienia i pozwolono wrócić do Yallcarca, a tymczasem proces sądowy toczył się dalej. W rok później (październik 1871) sędzia pierwszej instancji ogłosił wyrok uniewinniający wobec o. Franciszka i jego współpracowników. "Ujawnione i stwierdzone fakty nie stanowią wykroczenia". Dla dzisiejszego historyka stanowią one nader wymowny dowód heroicznego wprost poświęcenia i postawy o. Franciszka, którego wierność wezwaniu Kościoła i powierzonej sobie misji sięgała aż tak daleko.

Zmiana losu
o. Eulogio Pacho OCD

Ostatnie swoje lata (1871-1872) o. Franciszek Palau zużył na pełne zatroskania prace związane z założonymi przez siebie zgromadzeniami zakonnymi. Nie wyrzekł się jednak nigdy innych rodzajów działalności apostolskiej, podobnie jak nie zaniedbał nigdy strony kontemplacyjnej swego życia, nawet w miesiącach największego nawału prac i zajęć. Gdy tylko mógł, chronił się na samotną wyspę Vedra lub do ulubionego miejsca schronienia, do domu Świętego Krzyża w Yallcarca. Były to miejsca, które niczym umówiony sygnał wywoływały w nim tęsknotę za kontemplacją. Wierność w praktykowaniu skupienia, samotności i kierownictwu duchowych synów i córek napełniały pokojem i głębokim rozradowaniem to serce, które tak wielu doznało zawodów, prześladowań i przykrości ze strony ludzi.

Wtedy nawet jego wygląd fizyczny zdawał się odzyskiwać energię lat młodzieńczych. Niestety, było to tylko złudzenie. Surowe pokuty, gorączkowa praca oraz różne przykrości i prześladowania mocno nadwątliły jego silny organizm fizyczny. W pewnym momencie bardzo wyraźnie odczuł, że zbliża się koniec.

Boleje z tego powodu, ale tylko dlatego, iż uważa, że jego obecność jest jeszcze potrzebna młodym zgromadzeniom zakonnym.

Ostatnim aktem pełnienia tej podstawowej jego misji jest podróż do Calasanz (Huesca) w celu odwiedzenia i umocnienia swoich karmelitanek, niosących pomoc lekarską i opiekę duchowa ludziom dotkniętym zarazą. Jest ostatni tydzień lutego 1872 roku. Korzysta z okazji, by również odwiedzić w rodzinnej wiosce Aytona pozostałych jeszcze przy życiu członków rodziny oraz braci i siostry zakonne tam mieszkające. Daje ostatnie rady i napomnienia. Następuje ostatnie z nimi pożegnanie. W Barcelonie czyli w głównym centrum jego działalności czekają na niego pilne sprawy do załatwienia. Nie ma jednak czasu na ich dokończenie, albowiem zostaje odwołany do Tarragony.

Udaje się tam bezzwłocznie, bo już 10 marca 1872. Na miejsce przybywa chory i krańcowo wyczerpany. Musi położyć się do łóżka. Stan zdrowia pogarsza się gwałtownie. Jego łoże otaczają duchowe córki, zebrane tam na fundację, ostatnią dokonaną przez niego. Są przy nim również kapłani, którzy podobnie jak on zostali przez rewolucję wypędzeni z karmelitańskich klasztorów. Pomimo wszelkich możliwych starań ciało słabnie coraz bardziej. Zdaje sobie sprawę, że nadeszła jego godzina, godzina kontemplowania twarzą w twarz swojej "Oblubienicy" - Kościoła. Tysiące razy wzdychał do tej chwili. W ostatniej modlitwie wyrywają mu się słowa następującej skargi: "Mój Boże, zamieniłeś mój los!".

Tak jest, bo przecież tak gorąco pragnął męczeństwa. Przecież oddał się Bogu jako ofiara, jako żertwa za grzechy świata i za prześladowany Kościół. Nawet był już tak blisko tej upragnionej palmy!... A oto teraz widzi, że umiera przykuty do łoża boleści przez zwykłe zapalenie płuc. Z chrześcijańskim męstwem przyjął tak wiele odmian losu w życiu! Prosił również Boga o to, aby umierał w zupełnym osamotnieniu, na intymnej rozmowie ze swoją "Oblubienicą" - Kościołem, a oto teraz widzi się otoczony czułą miłością swoich duchowych córek!

Wobec tej ostatniej zamiany, której dokonała Opatrzność, jakże mało znaczyły cierpienia zniesione na przestrzeni całego burzliwego życia: zamiany seminarium na Karmel, zamiany klasztoru na świat, zamiany zakonnika na kapłana, zamiany karmelity bosego na założyciela Karmelu Misyjnego... Przedziwne są drogi wiary! Są to tajemnicze drogi wytyczone przez Opatrzność, aby dojść nimi do ostatniego tchnienia, wydawanego przez niestrudzonego bojownika. To ostatnie westchnienie było jeszcze bardziej płomienne niż westchnienie wielkiej Teresy od Jezusa: "O jak słodko, jak przyjemnie i rozkosznie jest spocząć w ramionach tak czystej Matki-Dziewicy, jaką jest triumfujący Kościół!".

Postać i charakter ojca Franciszka
o. Eulogio Pacho OCD

Franciszek Palau żył w epoce niezwykle burzliwej, wstrząsanej głębokimi przemianami politycznymi i religijnymi, w epoce nacechowanej powtarzającymi się przesileniami między przeszłością a przyszłością. Odważnie stawił czoła walce wypowiedzianej religii z trudną do zrozumienia dziś zawziętością. Wszelkimi sposobami starał się wprowadzić w życie względną równowagę pomiędzy na pozór sprzecznymi dążnościami, które z nieprzepartą siłą przyciągały jego duchową i apostolską uwagę. Dlatego jego postawa oraz podejmowane decyzje mogą służyć za przykład dla tych wszystkich, którzy muszą żyć w czasach, w których kryzys - jako ustawiczna zmiana - stał się czymś w rodzaju trwałej kategorii określającej postawy i postępowanie ludzi. Jaki więc był Franciszek Palau?

Wygląd zewnętrzny

Sądząc z ikonografii, która dotrwała do naszych czasów, był człowiekiem o mocnych i zdecydowanych rysach twarzy. Zaś pewne dane biograficzne ujawniają ponadto inne cechy charakterystyczne, mniej zauważalne na pierwszy rzut oka. Był średniego wzrostu i krzepkiej budowy. Dlatego wygląda oschły i surowy. Ani wygląd zewnętrzny, ani sposób zachowania nie czynią go szczególnie pociągającym. Również rysy twarzy nie czynią go bynajmniej łagodniejszym. Ma w sobie coś z powagi i spokoju. Z tej surowej twarzy emanowało jednak coś, co przyciągało i przykuwało tych wszystkich, którzy stykali się z tym umysłem wysokiego lotu.

Obojętnie czy okrywał jego ciało karmelitański habit czy księżowska sutanna, zawsze w pierwszej chwili rzucało się w oczy jego wysokie czoło, powiększone jeszcze bardziej przedwczesną łysiną. Wysunięta do przodu broda oraz głębokie bruzdy, łączące ją z nosem i oczyma, nadawały jego smagłej twarzy pewną surowość, nieco złagodzoną łagodnym i głębokim spojrzeniem jego dużych oczu. Budowa ciała była niezwykle mocna, odznaczająca się niewiarygodną wprost odpornością. Przyznaje to sam, gdy na skutek surowości i nadmiaru pokut zaczyna tracić zdrowie. Tylko krzepką budową można wytłumaczyć surowości, umartwienia i pokuty, które zniósł z godną podziwu odpornością, dziś trudną do pojęcia. Surowość życia wymagała od niego nieprzeciętnej wprost odporności fizycznej.

Hart ducha

Ta cecha wyłania się od razu z psychiki pełnej kontrastów. Stosunkowo łatwo i bez większego trudu można by wyliczyć całą serię rysów charakterystycznych, właściwych tylko osobowości Franciszka Palau. O wiele jednak trudniej jest wiernie odtworzyć portret jego niezwykle złożonej osobowości. Zwykłe wyliczenie bardziej rzucających się w oczy przymiotów jego ducha ukaże nam temperament pełen przeciwieństw. Istnieje w nim tak bardzo wiele i tak wyraźnych kontrastów, że kreślą one jedyną w swoim rodzaju fizjonomię duchową. Franciszek Palau jest pod każdym względem człowiekiem pełnym temperamentu. Bezwiednie i podświadomie wyciska na wszystkim, co robi, i na wszystkich osobach, znajdujących się w zasięgu jego oddziaływania, głęboki ślad.

Jest człowiekiem refleksyjnym i rozważnym, a równocześnie jest intuicyjny w pomysłach i szybki w podejmowaniu decyzji. Pragmatyk i realista w przedsięwzięciach i pracach, staje się czasem idealistą i marzycielem do tego stopnia, że zapomina o tym, co się wokół niego dzieje. Logiczny i systematyczny w planach i projektach, posiada nieokiełznaną wprost wyobraźnię, zdolną do najbardziej śmiałych pomysłów. Czuje niepohamowany pociąg do tego, co plastyczne i dotykalne...

Wierny zasadom formującym jego życie, okazuje się nadzwyczaj elastyczny w dostosowywaniu ich do konkretnych warunków i okoliczności. Trafnie łączy w sobie prostolinijność z umiarkowaną ugodowością. Nieustępliwy w tym, co sobie postanowi, równocześnie jest wielkodusznie wyrozumiały wobec innych.

Zatroskany o dobre imię i sławę innych ludzi, sam heroicznie znosi ataki na swoją cześć i sławę. Jest nieulękły i nie wie co to strach, a czuje się onieśmielony, gdy musi kogoś skarcić lub upomnieć. Odporny z natury na rutynę i banalność, ulegle poddaje się wymogom posłuszeństwa i zrządzeniom Opatrzności. Niezmordowanie poszukuje wciąż nowych sytuacji i motywacji, a równocześnie z wielką znajomością rzeczy akceptuje wartości już zdobyte i pewne.

Franciszek, mając z natury charakter skryty i introwersyjny, jest wspaniałomyślnie otwarty na kontakty z ludźmi i przyjaźń. Jego na pierwszy rzut oka surowa postawa wzbudza sympatię i zaufanie. Opanowany i oszczędny w objawianiu uczuć, interesuje się wszystkim, co ludzkie - rodziną, pracą, przyjaźnią - zachwyca się każdym pięknym widokiem, nade wszystko zaś wzrusza się wprost pięknem przyrody. Trzeźwy i chłodny w zachowaniu, staje się łatwo wylewny i serdeczny a nawet uczuciowy wobec najbliższych, jak to wynika z korespondencji: "Zastaniecie mnie zawsze w dobrym humorze, zawsze spokojnego i zawsze przyjaciela" (Ct, 117).

Rozmiłowany w milczeniu, skupieniu i samotności, czuje się równocześnie i jest rzeczywiście apostołem o przebogatej działalności. Jego umiejętność życia pozwala żyć innym, owszem stanowi coś w rodzaju duchowego magnesu, który przyciąga i zdobywa mu uczniów i sympatyków. Dzięki tajemnicy, otaczającej jego duchowe życie, potrafi połączyć w doskonałą jedność największe nawet kontrasty. Opanowanie tak wielu i tak widocznych sprzeczności płynie u niego z niezłomnej wiary w ideał, zdolny wciąż na nowo ponad chwilowymi interesami czy pozornymi wartościami odradzać życie.

Przez długi okres życia ta jedność wyraża się w poszukiwaniu najwyższego ideału, później zaś na jego osiąganiu i całkowitym oddaniu się jego służbie. Kościół koncentruje na sobie jego miłość oraz nadaje kierunek i harmonię całemu życiu. W tym centralnym punkcie schodzą się i tworzą jedność jego droga duchowa i działalność apostolska. Również tutaj stapiają się ze sobą w jedno skupienie i praca, walka i pokój, niepowodzenia i sukcesy, opór i uległość, zaparcie się siebie i głębokie życie teologalne, miłość Boga i bliźniego.

Jakaś tajemnicza wewnętrzna moc rozbudza i zwielokrotnia naturalne siły o. Franciszka, łącząc w jedną i doskonałą całość: płomiennego apostoła i samotnego kontemplatyka, nieujarzmionego bojownika i zwiastuna pokoju. W każdym okresie życia z niespożytą siłą dochodzi do głosu natarczywe wołanie, wzywające go na samotność, do życia w najściślejszym milczeniu. Kiedy zaś zdaje się być całkowicie pogrążony w "uciszonej muzyce" skupienia, jakiś tajemniczy instynkt rzuca go na wzburzone morze działalności apostolskiej. I tak dzieje się raz po raz, na przestrzeni wielu lat, jak gdyby życie było utkane z ludzkich nadziei i zawodów wokół tajemniczej nici przędzionej ustawicznie przez Opatrzność.

Jest mało ważne, że ta właśnie Opatrzność wyrwała go z karmelitańskiego klasztoru, aby mimo to mógł czuć się synem wielkiego Proroka Eliasza i Matki Teresy. Jego prawna pozycja kapłana świeckiego nie przeszkadza mu bynajmniej żyć gorliwością i duchem eliańsko-terezjańskim. Zachowuje nietknięte ideały profesji zakonnej, owszem ubogaca je charyzmatyczną limfa, dzięki czemu stają się one w pełni eklezjalne. Z perspektywy wieku profil jego historycznej postaci jawi się nam dzisiaj otoczony aureolą chwały. Jawi się jako człowiek pokonany, który odnosi zwycięstwo; zawiedziony, a w pełni się realizuje; jako prorok, który wyprzedza czasy; marzyciel, lecz równocześnie realista; jako śmiałek, który postępuje rozważnie; jako bojownik, który się uniża i poddaje; jawi się jako pszeniczne ziarno, które umiera i kiełkuje...

Wszechstronny apostoł
o. Eulogio Pacho OCD

Jeśli życie duchowe o. Franciszka Palau cechuje wielka miłość do Kościoła, to jego intensywna służba Kościołowi nie jest niczym innym jak tylko dowodem tej właśnie miłości, znakiem rozpoznawczym jej autentyzmu. Pobieżny przegląd głównych przejawów tej wypływającej z miłości posługi Kościołowi będzie dopełnieniem jego religijnej i duchowej osobowości. W niektórych wypadkach jego pełna poświęcenia działalność apostolska pochodzi z pobudek stwarzanych przez zewnętrzne okoliczności i wymogi wyższego rzędu. W innych zaś wypływa z bardzo głębokiej miłości do Kościoła i z przynaglającego wołania jego życiowej misji. Trwające dłużej i poważniejsze w skutkach rodzaje tej działalności są następujące.

Niestrudzony kaznodzieja

Na rechrystianizację społeczeństwa hiszpańskiego i europejskiego Franciszek patrzy jako na autentyczne dzieło ewangelizacji. Według jego często powtarzanego sformułowania różnorodne i rozliczne prace apostolskie, podejmowane na tym polu, należą do różnych sposobów głoszenia Ewangelii, które można i trzeba dostosować do okoliczności czasu i miejsca.

W rzeczywistości wykorzystał szeroką i urozmaiconą gamę form i sposobów tego głoszenia. W pierwszej chwili, przynaglony zewnętrznymi okolicznościami, wiernie praktykuje tradycyjne głoszenie kazań, panegiryków, nowenn i kazań odpustowych. Były to pierwociny jego działalności apostolskiej, połączone często z udzielaniem sakramentów świętych. Prawie bezpośrednio po tym (1838-1840) intensywnie oddaje się głoszeniu misji ludowych, które podejmuje na nowo po uzyskaniu uwolnienia z wygnania na wyspę Ibizę (1864-1866). W tym wypadku chodzi o najbardziej odpowiadającą jego praktycznemu zmysłowi formę apostolstwa, oraz o jego skuteczność, którą zawsze osiąga. Jest to dziedzina apostolstwa, w której zebrał najobfitsze i najdojrzalsze owoce.

Z większym oddźwiękiem społecznym spotkały się serie kazań, wygłoszone po roku 1860 w większych miastach Hiszpanii, takich jak Barcelona, Madryt czy Palma. Jednakże on sam przyznaje, że nie odnosiły one tak widocznych i namacalnych skutków jak misje ludowe. Pomimo to wciąż uprawiał ten rodzaj kaznodziejstwa, aż do ostatnich lat życia. Jego słowo miało w sobie jakąś dziwną moc, miało coś, co głęboko zapadało w dusze słuchaczy, jak można sądzić ze współczesnych mu świadectw, włącznie z pochwałami ze strony prasy i słowami uznania ze strony duszpasterzy.

Kierownik duchowy i przewodnik

Zachowuje się z dojrzałością niezwykłą dla wieku, w którym rozpoczyna pracę w tej dziedzinie. Lata wygnania spędzone we Francji (1840-1851) są okresem krystalizacji tego rodzaju działalności duszpasterskiej o. Franciszka, której praktycznie nie przerwie aż do śmierci. W czasie pobytu w Caylus - Livron postać hiszpańskiego pustelnika promieniuje na całą okolicę głęboką i bogatą duchowością.

W poszukiwaniu pouczenia i duchowego kierownictwa przychodzą do jego groty osoby z bardzo różnych środowisk społecznych: księża, osoby zakonne i świeckie, ludzie z wyższych sfer i sławni pisarze, jak Eugenia Guérin i pozostali członkowie jej rodziny. Trafność jego wskazań oraz mistrzostwo kierownictwa są uznawane przez wszystkich, włącznie z tymi, którzy zaczynają odczuwać swoistą zawiść czy zazdrość. Najlepszymi świadkami, potwierdzającymi poświęcenie oraz zdecydowanie swego ojca i mistrza w prowadzeniu ludzi po drogach ducha, są grupy jego uczniów i córek duchowych z Cantayrac i Livron.

Wśród nich wybija się Joanna Gratias, która od tamtego czasu korzysta z kierownictwa o. Franciszka. Najbardziej wymownym świadectwem do stwierdzenia bezinteresowności, trafności osądu i roztropności, które cechowały tę jego wzniosłą posługę duchową, jest korespondencja. Był to jeden z kanałów, którym najskuteczniej i najbardziej autentycznie przekazywał swego ducha członkom rodziny zakonnej Karmelu Misyjnego. Niezwykłe poczucie taktu, z jakim umiał ustawiać pierwszych uczniów i duchowe córki, znajduje odbicie w listach a potwierdzenie w dokumentacji biograficznej.

Odnowiciel katechezy

Wynika to jasno z wielkiego przedsięwzięcia, jakim było założenie w Barcelonie "Szkoły Cnoty". Chodziło w tym wypadku o integralny typ katechezy i zarazem rewolucyjny. Jej program obejmował bowiem katechezę elementarną i równocześnie uwzględniał kształcenie religijne ludzi dorosłych na różnych poziomach. Dzięki powiązaniom między "Szkołą" i różnymi organizacjami w mieście zasięg działania rechrystianizującego rozszerzył się wprost niewiarygodnie. Włączona bowiem była w to dzieło nawet codzienna prasa. Jeśli do tego dodamy ambitny plan założenia "Szkoły" również w innych większych miastach Hiszpanii, pełniej można będzie ocenić bezsporne osiągnięcia o. Franciszka na tym polu.

Zresztą ta jego działalność nie ograniczała się tylko do okresu działania "Szkoły". Duża bowiem część jego pracy ewangelizacyjnej na wyspie Ibizie była autentyczną katechezą. Zdawał sobie sprawę z naglącej potrzeby odrodzenia umysłowego, aby mogła dokonać się tam prawdziwa przemiana religijna, której oddał wszystkie swoje siły. W ramach katechezy prowadzonej na wyspie na pierwszy plan wybija się katecheza polegająca na szerzeniu nabożeństwa maryjnego, zwłaszcza w ramach nabożeństw majowych. Wykładem jego metod katechetyczno-maryjnych jest książeczka zatytułowana Mes de María (1861-1862).

Pisarz

Bardziej z powodu potrzeb duszpasterskich aniżeli z powołania czy poświęcenia się pracy pisarskiej zdołał stworzyć pełne oryginalności stronice, które w hiszpańskiej literaturze religijnej i duchowej XIX wieku zajmują poczesne miejsce. Spuścizna pisarska Franciszka Palau jest bardzo nierówna. Była ściśle związana z konkretnymi warunkami miejsca i czasu, dlatego należy ją czytać uwzględniając konieczne różnice kryteriów i gustów, jakie od tamtego czasu nastąpiły. Trzeba więc przekroczyć bariery stylistyczne oraz ówczesną tematykę, aby wczuć się w treść stronic książek o. Franciszka takich jak: Lucha del alma con Dios, La vida solitaria, Catecismo de las Yirtudes, Mes de María, La Escuela de la virtud vindicada, La Iglesia de Dios figurada por Espíritu Santo i inne.

Na specjalną wzmiankę zasługują stronice o charakterze autobiograficznym, niedawno zebrane i wydane w dwóch osobnych tomach: Cartas oraz Mis Relaciones con la Iglesia. 169 listów zebranych w jedną całość stanowi niezastąpione źródło do poznania i zrozumienia o. Franciszka Palau. Na tych stronicach przesuwają się przed naszymi oczyma jego plany i zamiary, jego troski i niepokoje. Ujawniają się również tajniki jego duszy rozmiłowanej w Kościele i bez reszty oddanej posłudze bliźnim. Niezależnie od poufnego stylu, i dlatego mało starannego, nie przedstawiają one trudności w lekturze ani w zrozumieniu. Są stronicami pełnymi uroku dla każdego, kto bliżej zechce zainteresować się jego osobą.

Zupełnie inny rodzaj literacki stanowią Mis Relaciones, które są czymś w rodzaju apokalipsy. Lektura tej książki koniecznie wymaga uprzedniego poznania sekretnych kluczy, które zamykają jej tajemnicze stronice. Nie wystarczy wiedzieć, że kryją one w sobie niezwykłe przeżycia religijne. Właściwą trudność w ich zrozumieniu stanowi szata zewnętrzna. Biorąc tę książkę do ręki trzeba sobie zdawać sprawę, że chodzi tu o coś w rodzaju sekretu, o coś, co nie zostało napisane do publikacji. Nie jest to również traktat uporządkowany z logicznym czy tematycznym rozwojem treści.

Jest to ni mniej ni więcej tylko chronologiczny zapis następujących po sobie duchowych przeżyć autora. On zaś ogranicza się li tylko do spisywania tych głębokich przeżyć, których doznał na - rannej lub wieczornej - modlitwie, albo też bezpośrednio po niej. Nie ma bynajmniej zamiaru podawać punktów czy tematów do rozmyślania dla innych, lecz po prostu utrwala na papierze wewnętrzny przebieg własnej modlitwy, która nieodmiennie obraca się wokół jedynej jego miłości, miłości do Kościoła. Stąd pochodzi nieuniknione powtarzanie się oraz opisywanie po wiele razy tych samych uczuć i dialogów.

Najpewniejszym sposobem zagubienia się w tym świecie obrazów, wizji i objawień jest czytanie po kolei i w całości pisma, przynajmniej zanim ktoś nie zapozna się bliżej z jego szczególnym rodzajem literackim. Trzeba więc zapoznawać się z nim stopniowo, część po części, według chronologicznych okresów, na jakie zdaje się to pismo dzielić.

Egzorcysta

Ogólnie był uważany za egzorcystę ze względu na niebezpieczną i "ryzykowną" działalność na rzecz ludzi z marginesu społecznego, którzy przychodzili do jego mieszkania przy klasztorze św. Krzyża w Vallcarca (Barcelona). Odnosi się to przede wszystkim do kulminacyjnego momentu tej szczególnej działalności, do której czuł się wezwany ze względu na swoje eliańsko-karmelitańskie powołanie. Jakikolwiek osąd wydany o materialnej sytuacji owych chorych (w większości byli to ludzie chorzy fizycznie i psychicznie), tego rodzaju apostolstwo o. Franciszka było umotywowane jak najbardziej szczytnymi ideałami duchowymi. Chociaż jego diagnozy czasem były pod względem medycznym nietrafne, to jednak rzeczywistość jego kościelnej posługi jest nie do podważenia, podobnie jak nie do podważenia są niektóre jego uzdrowienia. Najbardziej właściwe przełożenie tej pracy na język współczesny oznacza po prostu posługę na rzecz ludzi upośledzonych, ludzi z marginesu społecznego. Różnorodność przyczyn i sytuacji w niczym nie zmienia tożsamości jej treści duchowej i apostolskiej.

Publicysta i dziennikarz

Jest to jeszcze inna dziedzina apostolskiej działalności o. Franciszka Palau. Według dzisiejszych wymagań, jakie obecnie regulują i cechują tego rodzaju pracę zawodową, może ona być jedynie uznana za marginesową działalność w jego życiu. Pomimo niedostatecznego przygotowania w tym względzie, Franciszek Palau niezwykle jasno dostrzegł doniosłość tej sprawnej broni, jaką jest prasa. Bardzo szybko zdał sobie sprawę z jej skuteczności we wszelkiego rodzaju akcjach, podejmowanych tak w celach dobrych, jak i złych. Może właśnie większą wartość posiada ta jasna wizja aniżeli jej konkretna realizacja. Sam prosty fakt, że zdecydowanie wkroczył w tę dziedzinę, dobitnie świadczy o jego mocnym temperamencie i energii życiowej.

Pierwsze próby miały miejsce w latach wygnania do Francji, chociaż plany zmobilizowania prasy do obrony życia zakonnego nie w pełni się wtedy powiodły. Osiągnęły natomiast powodzenie później, podczas przygotowywania i funkcjonowania "Szkoły Cnoty". W tym bowiem czasie regularnie współpracował z czasopismem wydawanym w Barcelonie pod tytułem El Ancora (Kotwica). Jednakże o wiele ważniejszą sprawą jest fakt, że prawie cała licząca się prasa w Madrycie i w Barcelonie interesowała się jego osobą i dziełem.

Z bliska śledził polemiki obrońców i przeciwników "Szkoły", co później pozwoliło mu obszernie cytować te teksty w apologii La Escuela de la virtud vindicada (1859). Najbardziej jednak charakterystycznym i szczególnym osiągnięciem jego pasji apologetycznej było stworzenie czy założenie jedynego w swoim rodzaju tygodnika, nazwanego barwnym tytułem El Ermitaño (Pustelnik, Eremita). Zrodził się pod osłoną rewolucji, a miał służyć jako broń do walki z antyreligijną propagandą. Stał się z czasem organem głoszenia teorii na temat potrzeby istnienia posługi egzorcysty, a równocześnie był narzędziem propagandy religijnej. Założony w 1868 zaledwie o rok przeżył swego założyciela.

Założyciel zgromadzeń zakonnych

Niewątpliwie jest to tytuł, który mu najbardziej odpowiada ze względu na najtrwalsze dzieło o. Franciszka Palau y Quer. Jeżeli dzisiaj cieszy się historyczną sławą i budzi apostolski zapał w Kościele, dzieje się tak dlatego, że wiele sióstr uznaje go i nazywa "swoim ojcem". Są to Siostry Karmelitanki Misjonarki (Carmelitas Misioneras) i Karmelitanki Misjonarki Terezjanki (Carmelitas Misioneras Teresianas). Rozsiane na czterech kontynentach, przedłużają w czasie życie i ducha tego Karmelity Bosego z XIX wieku.

Karmel Misyjny nie jest w jego życiu dziełem przypadku. Nie rodzi się jako wydarzenie odosobnione. Podlega prawom wewnętrznego procesu dojrzewania, które dokonuje się poprzez stopniowe próby i doświadczenia. Kiedy zaś okrzepnie i stanie się czymś mocnym i trwałym, ojciec Założyciel będzie nań patrzył jako na szczególne urzeczywistnienie "swego ojcostwa względem dusz" - "w Kościele i dla Kościoła". Nabierze zaś ostatecznych kształtów z chwilą, gdy o. Franciszkowi wewnętrznie rozjaśni się tajemnica Kościoła i stanie się celem jego życia.

Karmel Misyjny jest owocem tego właśnie doświadczenia, w którym miłość i służba przeżywane są jako pełnia przykazania miłości, w miarę jak w Kościele tworzy się jedność życia między Bogiem i bliźnimi, między Chrystusem i braćmi. W tej perspektywie w sposób radykalny łączy się ze sobą miłość Boga i miłość bliźniego. Życie duchowe i praca apostolska stają się różnymi wymiarami tej samej jedności, stają się dwiema stronami tej samej rzeczywistości duchowej. Dlatego więc Karmel Misyjny z istoty swojej rodzi się jako eklezjalny.

Z woli i pragnienia ojca Założyciela ten charakterystyczny rys i niezatarte znamię na jego zakonnym potomstwie zostaje zaszczepiony na prastarym pniu Karmelu Terezjańskiego. Najpiękniejsze wonie eliańskiej gorliwości i ducha terezjańskiego, dzięki formacji i charyzmatowi o. Franciszka, zostaną przejęte przez Karmel Misyjny. Raz poznawszy znaczenie i sens powołania karmelitańskiego (por. Ct, 93), Franciszek Palau na założone przez siebie zgromadzenia zakonne podejmuje się przelać całe bogate dziedzictwo Karmelu Terezjańskiego.

W ten sposób powstała nowa forma pogodzenia życia kontemplacyjnego i posługi apostolskiej. Powstało mocne połączenie życia osobistego z życiem wspólnotowym, modlitwy indywidualnej z modlitwa eklezjalną. Jednym słowem powstał oryginalny sposób życia Kościołem. To właśnie o. Franciszek Palau pragnął zostawić w spadku swoim Braciom Karmelitom Tercjarzom i Siostrom Karmelitankom Misjonarkom. Podczas gdy pierwsi już dzisiaj nie istnieją, jego duch i dzieło przedłuża swoje trwanie i rozwija się w jego duchowych córkach.

Charyzmat, nauczanie, doktryna
o. Eulogio Pacho OCD

Franciszek Palau nie był zawodowym teologiem ani profesorem wykładającym ex cathedra. Nigdy nie chciał uchodzić za naukowca-teoretyka, nawet w dziedzinach nauk ściśle religijnych. Za to intensywnie żył prawdami wiary chrześcijańskej i starał się uczynić je rzeczywistością w życiu innych osób. Jeśli chwytał za pióro, czynił to głównie w tym celu, aby także w ten sposób pełnić swoją posługę apostolską i przekazywać swoim najbliższym własne przeżycia eklezjalne. Biorąc pod uwagę praktyczny charakter jego pism, byłoby czymś niewłaściwym domagać się od nich, aby stanowiły organiczny i logicznie usystematyzowany korpus naukowy.

Jego nauczanie jest dorywcze i fragmentaryczne. Koncentruje się głównie na moralności i duchowości chrześcijańskiej, opierając się na teologicznym opracowaniu tradycji scholastycznej. Dlatego największą oryginalność osiąga w pismach o charakterze autobiograficznym. Powód tego jest bardzo prosty. Proces bowiem pracy umysłowej przebiega od doświadczenia do teorii a nie odwrotnie. Dlatego zawsze będzie czymś niewłaściwym synteza jego myśli, stworzona w oparciu o z góry ustalone schematy. Najpierw trzeba wniknąć w jego życie wewnętrzne, a dopiero stamtąd próbować dojść do ujęcia w kategorie naukowe jego niewymowne przeżycia duchowe.

Najgłębsze przeżycia o. Franciszka obracają się wokół tajemniczej rzeczywistości, którą jest Kościół. Świat jego trosk i niepokojów, tok jego myśli skupia się wciąż na tym centralnym zagadnieniu. W dziejach duchowości chrześcijańskiej jego przypadek jest wyjątkowy. Nie znamy bowiem żadnej innej podobnej postaci o mistyce tak radykalnie i głęboko "eklezjo-centrycznej", także w odniesieniu do nauki, która by podobnie systematyzowała elementy i aspekty duchowości chrześcijańskiej w bezpośredniej zależności od tego centralnego punktu. Niech wystarczy kilka ogólnych stwierdzeń, aby zobaczyć, jak życie i nauka o. Franciszka krzyżuje się w tym zbieżnym punkcie.

Osoba Mistyczna

Po wielu latach żmudnych poszukiwań jawi się przed Franciszkiem Palau Kościół jako konkretny i ostateczny przedmiot jego umiłowania. Poprzez ustawiczny proces interioryzacji dochodzi do takiego stanu, iż widzi i przeżywa Kościół jako jedyną i osobową rzeczywistość, z którą może bezpośrednio obcować sam na sam, tak jak z osobą umiłowaną. To oznacza, że tajemnica zjednoczenia i utożsamienia się Chrystusa z chrześcijanami w Duchu Świętym jest możliwa i realna, albowiem istnieje określona istota i jej życie. A zatem zamiast o "Mistycznym Ciele" należy raczej mówić o "Mistycznej Osobie" zdolnej do osobowych kontaktów, tak jak oblubienica odpowiadająca miłością na miłość.

Niezgłębiona tajemnica

Wizja Kościoła jako osoby nabiera w życiu i nauczaniu o. Franciszka decydującego znaczenia. Podstawę do tego widzi w tym artykule wiary, który mówi: "wierzę w jeden, święty Kościół". Istnieje jedność bytu i życia niezależnie od wielości członków i elementów, które się składają na pojęcie Kościoła. Przekracza zaś zdolność ludzkiego zrozumienia to, jak one się łączą ze sobą w doskonałą jedność. Żadna proponowana formuła, aby zdefiniować tę rzeczywistość, nie jest zdolna wyrazić jej wiernie. Jest to rzeczywistość niemożliwa do wyrażenia przy pomocy ludzkich pojęć i kategorii, tak jak ma to miejsce w każdym innym wypadku, gdy chodzi o tajemnice wiary. Jest faktem, że witalna rzeczywistość Kościoła pozostaje tajemnicza nawet w samym boskim objawieniu, które ją nam przekazuje. Dlatego "osobowość" Kościoła jest "mistyczna". Dla nas pielgrzymów ziemskich Kościół pozostanie niezgłębioną tajemnicą, dopóki nie dopełni się w wieczności.

Rzeczywistość doczesna i widzialna

Ta podstawowa tajemnicza i duchowa właściwość Kościoła nie wyklucza bynajmniej jego ludzkiego i doczesnego wymiaru, przeciwnie zakłada go i dopełnia. Dla o. Franciszka jednym z aspektów tegoż wymiaru jest właśnie zgodność elementów zewnętrznych z najwyższą rzeczywistością miłości pomiędzy ludźmi, oraz ludzi do Chrystusa w Duchu Świętym. Istnienie hierarchii i pewnych struktur widzialnych odpowiada potrzebom historycznej, widzialnej i doczesnej sytuacji Kościoła. Stąd też pochodzi jego słabość, wadliwość, a nawet grzeszność, pomimo że sam w sobie Kościół w jedności wiary i miłości, według o. Franciszka, jest święty i doskonały.

Boży plan zbawienia

Ta promienna rzeczywistość Kościoła jest dziełem całej Trójcy Świętej, której życie i świętość w sposób oczywisty widnieje w Kościele. Jest to zgodne z planem powziętym przez Boga w Trójcy Świętej Jedynego dla zbawienia człowieka. Z tego to powodu plan ten jest stopniowo realizowany na przestrzeni wieków. Bierze swój początek w umyśle Ojca, w swoim wymiarze wewnętrznym i równocześnie widzialnym dokonuje się w Synu, a ożywia go i łączy w jedną całość Duch Święty. Doczesne fazy Kościoła - pielgrzymującego, oczyszczającego się i triumfującego - są tylko historycznymi sytuacjami i konkretnymi etapami realizacji tego planu zbawienia. Chodzi jednak o jeszcze jeden wymiar związany z konieczności z Kościołem, a mianowicie o wymiar widzialny i doczesny. Równocześnie zaś o. Franciszek odkrywa i mocno akcentuje aspekt eschatologiczny Kościoła, i to tak na płaszczyźnie indywidualnej, jak i na płaszczyźnie zbiorowej czyli społecznej.

Chrystus totalny

W ścisłej łączności z personalistyczną wizją Kościoła wiąże się u ojca Franciszka Palau często powtarzające się twierdzenie na temat stałej i aktualnej obecności Chrystusa jako Głowy "Mistycznego Ciała". Skoro to określenie z istoty swojej odnosi się do Chrystusa-Głowy i do członków, zatem należy unikać wszelkiego rodzaju dychotomii, albowiem nigdy nie można oddzielać Głowy od członków, ani Chrystusa od bliźnich. Aby o Kościele można było mówić jako o czymś różnym od jednej i drugiej części, trzeba koniecznie patrzeć i myśleć o nim jako o jedności tajemniczej, mistycznej. Stąd dla o. Franciszka formułą adekwatną i równoznaczną, wyrażającą w pełni rzeczywistość Kościoła powinna być formuła utworzona przez niektórych Ojców Kościoła: "Chrystus totalny" i "Chrystus mistyczny".

Specjalne figury Kościoła

Jedność i wielość, wymiar duchowy i widzialny, tajemnicza natura Kościoła zmuszają o. Franciszka do szukania figuralnych formuł, które by mogły lepiej wyrazić to, co jest niewyrażalne i niemożliwe do wypowiedzenia przy pomocy technicznego i pospolitego języka. Na tym polu dochodzi on do nieosiągalnych wprost poziomów. Aby przedstawić wielość w Kościele zdążającą do jedności, przyjmuje tradycyjne porównania do ogrodu, owczarni, winnego krzewu i latorośli, do ludu (a nawet do "ludu Bożego"). Kiedy zaś chce opisać najwyższą jedność, chociaż tylko pod pewnymi względami, korzysta z figur biblijnych. Wiele kobiecych postaci ze Starego Testamentu staje się prototypami Kościoła, który jest wierny jak Rachela, mężny i nieustraszony jak Judyta itp. Są to jednak tylko figury częściowe i fragmentaryczne. Jedyna figura pełna i doskonała, ponieważ łączy w sobie wszystkie aspekty i wymiary, jest Najświętsza Maryja Panna.

Eucharystia, zjednoczenie mistyczne

Stosując konkretnie i poprawnie poprzednie stwierdzenia, o. Franciszek proponuje oryginalną i głęboką duchowość eucharystyczną. Według niego włączenie w Mistyczne Ciało Chrystusa, zapoczątkowane na Chrzcie świętym, w pełni dokonuje się w Eucharystii, w zjednoczeniu się z Ciałem Chrystusa, obecnym pod postaciami chleba i wina. To pełne włączenie jest możliwe dzięki podwójnemu zjednoczeniu, jakie dokonuje się w Komunii eucharystycznej. Równocześnie ze zjednoczeniem realnym i sakramentalnym z Chrystusem, w niezwykłości Jego ciała, duszy i bóstwa, dokonuje się jeszcze inne zjednoczenie, zjednoczenie mistyczne lub raczej tajemnicze z Chrystusem, który jest Głową swego Mistycznego Ciała. Biorąc pod uwagę nieodłączność Głowy od członków, to rzeczywiste zjednoczenie zawiera w sobie także zjednoczenie mistyczne z Chrystusem totalnym. Dlatego to każdy wierny, ilekroć przyjmuje Komunię świętą, tylekroć włącza się coraz bardziej w rzeczywistość Kościoła. W wyniku czego staje się bardziej żywotną częścią tegoż Kościoła i dokonuje pełnego włączenia w Mistyczne Ciało Chrystusa.

Maryja doskonałym Wzorem

Jest to jeszcze jedno wielkie odkrycie ojca Franciszka. Jego naukowa czy raczej teologiczna treść posiada bowiem ważny wpływ na życie duchowe. Doskonale wpisuje się z nauką podaną przez Sobór Watykański II, jako że patrzy na Maryję włączoną w tajemnicę Kościoła. W Bożym planie zbawienia człowieka, który w Kościele realizuje się na przestrzeni wieków, Maryja została wybrana i przeznaczona na Matkę Boga, a równocześnie lub raczej w konsekwencji tego stała się doskonałym Wzorem Kościoła.

Patrzeć i kontemplować Maryję poza tą perspektywą, znaczyłoby według o. Franciszka zubożyć i zniekształcić Jej postać i Jej misję. Bóg chciał, aby była Zwierciadłem, w którym odbijać się będą wszystkie doskonałości Kościoła. Chciał, aby była doskonałym Wzorem jego świętości i jego czystości nie tylko na płaszczyźnie abstrakcyjnej, lecz także w swoim dynamicznym rozwoju. Dlatego to o. Franciszek powtarza niestrudzenie, że Maryja odłączona od Kościoła nie jest idealnym przedmiotem jego miłości. Niezależnie od Jej wielkości i przywilejów, nie trzeba na Nią patrzeć jako na osobę indywidualną, lecz jako na osobę nierozerwalnie złączoną z Kościołem.

Życie teologalne

Do tego stopnia zanurzyć się w tych rzeczywistościach, by stały się one życiodajną limfą, a następnie móc przełożyć je na właściwe pojęcia, zakłada przeniknięcie się nimi na wskroś. Jest to raczej owoc miłosnej kontemplacji aniżeli studium czy dociekań intelektualnych. I stad pochodzi następny kluczowy punkt duchowości o. Franciszka Palau: nieodzowna konieczność cnót teologalnych. Żyć Kościołem na płaszczyźnie doświadczalnej można tylko w świetle wiary i intensywnego życia teologalnego. Tajemnicza rzeczywistość Chrystusa totalnego jest jedna z prawd, którą można poznać jedynie przez wiarę, i tylko dzięki wierze i miłości może się stać ona motorem życia ludzkiego.

Mocno zakorzeniony w tradycji Karmelu Terezjańskiego, o. Franciszek opiera swoje kierownictwo duchowe na rozwoju życia kontemplacyjnego i teologalnego z tym przekonaniem, że jest to jedyny sposób nadania autentycznie nadprzyrodzonej motywacji życiu. Modlitwa i życie teologalne są dwoma głównymi filarami, na których się opiera konstrukcja życia wewnętrznego. Są to filary, które podtrzymują bezpośrednią łączność ze sprawami Bożymi, ze sprawami, które jednoczą człowieka z Bogiem. Dlatego tak bardzo je podkreśla o. Franciszek, ukazując modlitwę jako środek zjednoczenia z Bogiem i z bliźnimi: zjednoczenia afektywnego i zjednoczenia efektywnego.

Abnegacja i posługa

Stawiając Kościół w centrum życia kontemplacyjnego i teologalnego, o. Franciszek tym samym ubogaca dziedzictwo swojej zakonnej tradycji oryginalnym wkładem. Ukazuje bowiem podstawę, na której łączy się i stanowi jedność kontemplacja i posługa apostolska. Dla niego są to dwa wymiary czy raczej dwa oblicza tego samego życia eklezjalnego. Jeden ukazuje miłość, drugi zaś jest jej konkretnym dowodem. W tego rodzaju pojęciu widzi podstawę do harmonijnego połączenia ze sobą modlitwy indywidualnej czyli kontemplacyjnej i modlitwy wspólnotowej czyli liturgicznej. Ostatecznie przecież chodzi o jedną i tę samą modlitwę eklezjalną, skoro płynie ona z Kościoła i dokonuje się w Kościele.

Z naciskiem podkreśla o. Franciszek, że posługa apostolska domaga się wysiłku i poświęcenia. Dlatego żąda zaparcia się siebie, wyrzeczenia się własnych spraw, aby wziąć na siebie sprawy i potrzeby bliźnich. Wraz z nadprzyrodzoną motywacją, podsycaną życiem teologalnym i modlitwą, konieczne jest wyrzeczenie wewnętrzne, ubóstwo i umartwienie jako nieodzowne warunki do podtrzymywania gorliwości apostolskiej i nie mylenia jej objawów z akcjami czysto ludzkimi czy zawodowymi.

Żywotność wewnętrzna jest owocem życia teologalnego i modlitwy. Niemożliwe jest jednak, aby była ona trwała bez właściwej atmosfery pewnej surowości, wysiłku i ofiary. To zaś wszystko stanowczo wymaga stałej postawy zaparcia się siebie, wspieranej wiarą i miłością. Nie są to wytyczne teoretyczne, lecz są to stwierdzenia podyktowane doświadczeniem, z kolei przełożone na rady i pouczenia dla innych, a zwłaszcza dla swoich duchowych synów i córek.

Franciszek Palau, Karmelita w całym tego słowa znaczeniu, w jednej osobie kontemplatyk i apostoł, stworzył w ramach Karmelu Terezjańskiego nowy i owocny kierunek duchowości eklezjalnej, która po upływie wieku nadal urzeczywistnia jego marzenia i nadzieje.

Przypominając postać tego ascety, pokutnika i mistyka eklezjalnego, słyszymy dochodzące do nas wyraźne echa gorliwości eliańskiej, pawłowej odwagi i płomiennej miłości terezjańskiej.

Aby zrozumieć Franciszka Palau i z nim się w pełni zsyntonizować, trzeba Kościołowi i braciom oddać się bez reszty, walczyć bez wytchnienia oraz miłować i służyć bez stawiania żadnych granic, aż po heroizm...