Znów w drodze – podróże po Andaluzji

Ojciec Jan posiada nie tylko duchowy charyzmat fundatora, ma też okazję do uczestniczenia bezpośrednio w wielu pracach przy wznoszeniu nowych klasztorów (...)

Im bardziej święty, tym mniej pieniędzy



Sposób podróżowania, jaki Jan od Krzyża wybiera dla siebie i chciałby widzieć u swych braci, dobrze odzwierciedla pewne wydarzenie, opowiadane przez brata Marcina, jego bohatera i świadka. Towarzyszył często w podróży Janowi od Krzyża, znał jego umiar i poczucie humoru. Tym razem przypadło mu w udziale zorganizowanie podróży i reakcja prowincjała zaskoczyła go.

Historia jest prosta. Ojciec Jan poleca bratu Marcinowi towarzyszyć siedmiu nowicjuszom chórzystom i jednemu konwersowi w podróży z Kordowy do Sewilli. Nadchodzi chwila wyjazdu, a nikt im nie daje nic na drogę. Brat Marcin prosi o rzeczy niezbędne.

Jan odpowiada: “Miej wielkie zaufanie w Bogu, naszym Panu, ponieważ Jego Majestat zaopatrzy was”. Marcin odpowiada: “Jeżeli chodziłoby tylko o mnie, nie byłbym tak niespokojny, ale z tamtymi ośmioma osobami…” Wobec tych nalegań ojciec Jan zarządza, aby wzięli “do skrzyni pół tuzina chlebów i kilka owoców granatu”.

Po otrzymaniu błogosławieństwa wyruszyli wszyscy radośni i zadowoleni. Pierwszy przystanek miał miejsce w Guadalcazar. Pewien człowiek z tamtych okolic, widząc tylu zakonników, dogonił ich i spytał brata Marcina, dokąd się udają. Usłyszawszy, że kierują się do Sewilli, mówi im: “Wasza Wielebność ma z pewnością sakiewkę dobrze zaopatrzoną?” Brat odpowiada z uśmiechem: “Ani sakiewki, ani pieniędzy, tylko zaufanie w Bogu i słowa ojca Jana od Krzyża”. Po powrocie do domu ów człowiek przysyła im dwa dublony na zakup prowiantów podróżnych. Z Guadalcazar udają się do Ecija. Po przybyciu do gospody nieznany rycerz z Santiago płaci za ich pobyt. Kontynuują podróż. W Fuentes pewna miejscowa kobieta daje Marcinowi pięćdziesiąt reali.

W następnym dniu wyjeżdżają do Carmona. W hotelu spotykają zamożnego pana, który “podróżował z dużą karawaną wozów… Potraktował ich z hojnością i zaopatrzył w wierzchowce na drogę do Sewilli”. Dał mi jedenaście reali, wspomina brat Marcin, i w ten sposób przyjechaliśmy ze wspomnianymi nowicjuszami do klasztoru w Sewilli”.

Po niezbędnym wypoczynku wraca do Kordowy z ponad trzystoma realami w kieszeni, otrzymawszy pieniądze również od przeora z Sewilli i rektora kolegium. ojciec Jan, po wysłuchaniu opowieści o tych przygodach, uśmiecha się złośliwie. Poważnieje i uśmiecha się ponownie. Wreszcie mówi mu: “Daj to wszystko ekonomowi klasztoru. Wolałbym, żeby brat wrócił bardziej święty, ale bez pieniędzy, niż żeby żebrał po drogach”. Brat Marcin zapewnia, że nie żądał niczego, a jedynie zgadzał się na to, że “dawali jałmużnę z własnej woli”.