W kręgu Bożych tajemnic. Śmierć, czyściec, piekło, niebo

Śmierć człowieka – spotkanie z Prawdą



Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Matko Miłosierdzia, Tobie Jezus powierzył troskę o każdego z nas. Prowadź mnie do spotkania z Nim w taki sposób, by wszystko, z czego składa się każdy mój dzień, było wzrastaniem w miłosiernej miłości, która wprowadza w wieczność nieba. Amen.

Konferencja pierwsza

Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów (Mt 25, 31–32).

Zdolność poznawania jest jednym z najcenniejszych darów, jakie otrzymaliśmy od Stwórcy. Wpisana w naturę ludzkiego ducha nie przemija nawet wówczas, gdy w ziemi rozkłada się doczesne ciało i jego zmysły, dzięki którym poznawaliśmy świat. W wieczności, gdzie zostaje wyzwolona z wszelkich ograniczeń, stawia nas przed niepojętym światem Boga, który zaprasza, pociąga ku sobie i otwiera przed zbawionym nieskończone perspektywy.

Jak się rzeczy naprawdę mają? To pytanie stawiamy w obliczu świata, który nas otacza, jak i tego, który ma nadejść. Najczęściej jednak zadajemy je, mając na myśli siebie, bo każdy z nas jest dla siebie, największą tajemnicą do odkrycia. Tęsknota, by zrozumieć siebie, nie wybiera. Wszyscy nosimy ją w sobie. Gdy Matka Agnieszka pokazała świętej Teresie z Lisieux jej fotografię, usłyszała w odpowiedzi: “Tak, to koperta. A kiedy ukaże się list? To list chciałabym widzieć!”. Święty ojciec Pio napisał do swego duchowego kierownika, ojca Augustyna: “Jak wiele chciałbym ci powiedzieć, Ojcze, lecz nie mogę, zdaję sobie sprawę, że jestem tajemnicą dla samego siebie”.

Życie doczesne pęka w szwach od tajemnic i związanych z nimi pytań. Próbował je pozbierać znany pisarz Antoine de Saint-Exupery w refleksyjnym wierszu O głębokości… mądrości… Boga. “Nieznane są, Panie, Twoje drogi, / Dlatego pozwól mi zrozumieć: / Kogo Bóg leczy, tego najpierw rani. / Kogo Bóg podnosi, tego rzuca na ziemię. / Kogo Bóg budzi, temu każe przedtem umrzeć. / Głęboko rozrywa ziemię, gdy rzuca ziarno w nasze życie. / Rozsadza fundamenty, na których zbudowaliśmy dom, / kiedy nas czyni swoją świątynią. / Zanim pozwoli nam się śmiać, / Każe nam gorzko zapłakać. / Czyni mężczyzn słabymi, aby móc ich użyć. / Gdy ma nadejść ranek, musimy przebrnąć przez noc. / W naszej ciemności zapala swe światło. / Bóg pracuje sumiennie, gdy nas przemienia. / Ach, Panie, / Twardo się ze mną obchodzisz, / Sprawiasz mi ból. / Jednak dziękuję Ci. / Wierzę, że nie tylko jasny dzień, także noc kryje w sobie cuda. / Są kwiaty, które rozkwitają tylko w dziewiczej puszczy, / Gwiazdy, które można zobaczyć tylko na horyzoncie pustyni. / Są doświadczenia boskiej miłości, / Które darowane są nam tylko w skrajnym opuszczeniu, / Na krawędzi rozpaczy…”.

Któż z nas nie przystawał nad brzegiem strumienia, aby obserwować, jak z cichym szmerem przetaczają się jego wody. Są obrazem upływającego bezpowrotnie czasu, ale też zbliżania się człowieka do wyznaczonej przez Bożą opatrzność chwili poznania pełni prawdy w doświadczeniu przejścia. Z tej prostej obserwacji wyrosło jedno z najstarszych przysłów ludzkości, że “nie można wejść dwa razy do tej samej wody”. Przez każdą chwilę przepływa coś nowego, a to, co odpłynęło, już więcej nie powróci. Nie powróci w czasie ziemskiego życia, ale ukaże się ponownie naszym oczom w spotkaniu z Chrystusem. Każdego roku dane są nam przeróżne okazje, byśmy zastanowili się nad przemijaniem i jego konsekwencjami: Nowy Rok, urodziny, jubileusze… Czy jesteś świadom, że dany ci czas nieuchronnie przemija? Jak nim dysponujesz?

Kiedyś spytano greckiego filozofa Talesa, co jest najcenniejsze na świecie. Bez wahania odpowiedział, że czas, bo dzięki niemu można zdobyć wszystko inne. Bez czasu nie ma działania i twórczości, wzrostu w cnotach, stawania się chrześcijaninem. Najbogatszym jest ten, kto ma jeszcze czas do dyspozycji, bo dzięki niemu wciąż może wzrastać w swoim człowieczeństwie.

W kontekście swej mowy pożegnalnej podczas ostatniej wieczerzy Jezus wypowiada bardzo piękne słowa. Wiedząc, ile pytań piętrzy się w sercach uczniów, jak dużym ciężarem jest nosić je w sobie, składa piękną obietnicę. “Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać. W owym zaś dniu o nic Mnie nie będziecie pytać” (J 16, 21–23).

Jak każdy z nas nosisz w sobie brzemię tajemnicy. Jezus obiecuje, że rozwiąże się ona wraz z Jego przyjściem, sprawiając nieopisaną radość, której nikt już nie będzie mógł odebrać. Wraz z tą radością pojawi się pełnia poznania, w obliczu której zbędne już będą wszelkie pytania. Jezus zapowiada, że każdy człowiek spotka się z Nim – Odwieczną Prawdą.

Spotkanie z Jezusem stanowi jednak wyzwanie, bo tak jak kobieta może jedynie przeczuwać zbliżający się czas narodzenia dziecka, nie znając dokładnej godziny, tak samo jest i z człowiekiem przy jego odejściu. Nie otrzymaliśmy możliwości przebierania w datach i okolicznościach czekającej nas śmierci: na zimę czy w lecie, w dzień czy w nocy, w samotności czy w gronie najbliższych, w drodze do pracy czy podczas odpoczynku po obiedzie, nagle czy powoli i z całą świadomością. Dla wszystkich jednakowo brzmią słowa Nauczyciela: “Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie” (Mt 24, 42).

Większość ludzi jest zaskoczona momentem śmierci. O tym zaskoczeniu mówią ci, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Pierwszą rzeczą, jaka pojawiała się w ich świadomości, było zdziwienie wyrażone pytaniem: To już?

W momencie śmierci opuszczamy znany nam dobrze świat czasu i materii. Wchodzimy w rzeczywistość, o której powiedziano, że “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło”. Nieważne, czy to przechodzenie ktoś opisze jako podróż przez ciemny tunel, na którego końcu pojawia się pociągające nas ku sobie pełne miłości i pokoju światło, a ktoś inny jako wznoszenie się coraz wyżej i wyżej. W każdym przypadku jest to spotkanie z nieznanym i nie danym nigdy wcześniej w doświadczeniu światem, który ukazuje się w Nim, w Chrystusie. Każdy bez wyjątku staje przed Jezusem, w którym, przez którego i dla którego wszystko powstało (por. Kol 1, 16–17).

Gdy mówimy: “moment śmierci”, musimy uświadomić sobie, że wciąż operujemy miarami tego świata. “Moment śmierci” widziany z tamtej strony jest czymś zupełnie innym. W nim dokonują się rzeczy wielkie i tajemnicze, ale już poza możliwościami naszego doczesnego poznania. To dlatego Kościół nigdy nie orzekał o losach zmarłych. Wynosi jedynie na ołtarze tych, których życie po dokładnym przebadaniu uznał za święte. “Opuszczenie ciała – pisze Wilfrid Stinissen – oznacza dla duszy, że w swojej wiedzy staje się niezależna od rozumu, budzi się do nowej i pełniejszej świadomości. Wszystkie doświadczenia osób, które znalazły się na granicy życia i śmierci, na to wskazują i nie można tego lekkomyślnie odrzucać. W tej nowej jasności, która powstaje po śmierci klinicznej, człowiek zyskuje możliwość – tak wierzę i mam taką nadzieję – zajęcia ostatecznego stanowiska wobec własnej śmierci, a tym samym wobec własnego życia. Może dobrowolnie oddać swoje życie Bogu albo odmówić tego aktu. Jednak zdecydowanie łatwiej oddać swoje życie Bogu, kiedy jest się do tego przyzwyczajonym, kiedy wielokrotnie się to czyniło w trakcie swojego życia. Dla człowieka, który się ofiarował, jest to oczywiste”.

W doświadczeniu śmierci można dobrowolnie oddać swoje życie lub odmówić tego aktu. We wspomnieniach o ojcu Piotrze Rostworowskim czytamy, że miał bliskiego przyjaciela, który razem z nim wstąpił do Kolegium Świętego Andrzeja w Belgii. “Był niezwykle dobrym człowiekiem, ale stwierdzono, że nie ma powołania do benedyktynów i po nowicjacie powiedziano mu, że nie zostanie dopuszczony do ślubów wieczystych. I ojciec Piotr doskonale pamiętał, jak ten jego przyjaciel po zakończonym posiłku pchał w refektarzu wózek z talerzami i płakał. Płakał, bo tak bardzo chciał zostać benedyktynem, a tego mu odmówiono. Potem wrócił do Polski i był prawą ręką różnych księży budujących kościoły. Nie ożenił się, nie miał dzieci, nie zyskał majątku, nie został zakonnikiem. Żadne jego plany nie spełniły się. Na koniec stosunkowo młodo zachorował i ojciec Piotr był przy jego śmierci. I w momencie, gdy wszystko mu się w życiu nie udało i żadne plany nie spełniły się, jego ostatnie słowa brzmiały: «Piotrze, idę dziękować!»”.

Nieważne, jakimi słowami wypowiesz oddanie swego życia Bogu, czy to będą słowa “Idę dziękować!” czy inne. Ważne, byś to uczynił.

Spotkanie z Jezusem i dokonanie w Jego obecności tego najważniejszego ze wszystkich wyborów przynosi skutki mające wieczny i nieodwracalny charakter. Tak uczy nasza wiara. W tym miejscu ponownie przypomnijmy sobie dogmat wiary, który stanowi tło dla rozważań o rzeczach ostatecznych: Bóg jest miłością. Wszyscy ludzie bez wyjątku, od największych świętych po największych zbrodniarzy stawali i będą stawać przed Miłością, wieczną i niezmienną. Ten ostateczny wybór dokonuje się w promieniach Miłości bezwarunkowo akceptującej każdego człowieka, nawet największego grzesznika. Ale i Jezus – Odwieczna Miłość staje tutaj w obliczu wolności stworzeń. Niektóre z nich mogą chcieć nie kochać. Potwierdzają wybór, którego dokonywali wiele razy za życia. Ten ostateczny wybór na “nie” jest straszną tajemnicą.

Stając twarzą w twarz z Jezusem, wolna od uwarunkowań czasu, materii i pozostałego na ziemi ciała, dusza uzyskuje możliwość zobaczenia całego minionego życia w prawdzie. Jezus udziela jej szczególnego światła, by w jednej chwili mogła zobaczyć i pojąć sens swego istnienia, sens wydarzeń, cierpień, prób; by zobaczyła i pojęła nieustanną i wierną miłość, którą była kochana, bezsens i zło każdego grzechu, każdej złości; by przeniknęła tajemnicę relacji do innych ludzi, jak w ich życiu wiele od niej zależało i jak jej własne życie zależało od obecności innych, znanych jej i nieznanych. Zostają odkryte i ukazane wszystkie tajemnice serca. Jezus nie potrzebował czyjegokolwiek świadectwa, bo sam wiedział, co się kryje w człowieku – zaświadczają ewangeliści. Jest to po prostu totalne, całkowite odsłonięcie doczesnej i wiecznej historii osoby wraz z jej najdalszymi konsekwencjami. Zostaje ukazana prawda o człowieku.

Następuje wówczas szczególnie ważny moment spotkania. Jezus prosi człowieka, by ten ocenił swoje życie, czyli ustosunkował się do ukazanej mu prawdy. Daje mu po temu wszelkie potrzebne uzdolnienia. Jest pełnia światła umożliwiająca zobaczenie wszystkiego w prawdzie. Ja nie sądzę nikogo – mówi Jezus. “Słowo, które wypowiedziałem, ono to będzie cię sądzić w dniu ostatecznym” (por. J 12, 48). Jeśli byłeś chrześcijaninem, miałeś światło Ewangelii i nauczanie Kościoła, jeśli nim nie byłeś, miałeś światło sumienia – to również jest Jego słowo do ludzi.

Spotkanie z Jezusem to czas prawdy. A ta jest jak ogień, który oczyszcza czyny i słowa. Wydobywa wszystko i ukazuje we właściwych kolorach. Jest to ogień sprawiedliwy, ale jednocześnie miłosierny. Wobec ujawnionej przez Jezusa prawdy dokonuje się ostateczne tak lub nie człowieka. Gdzieś czytałem, że tam, gdzie człowiek mówi Bogu finałowe nie, Bóg błaga go, by przyjął Jego przebaczającą miłość, by opowiedział się za Nim. Taka postawa Boga chyba najbardziej obezwładnia. On, odwieczna i wszechmocna Miłość, błaga człowieka, by ten przyjął Jego miłość. Tylko Wszechmoc może się tak uniżyć przed człowiekiem, by prosić. Bóg szuka tej jednej zaginionej owcy do końca, nawet tam, poza zasłoną śmierci, gdzie nie sięga już żadna doczesna wyobraźnia czy intuicja. Tajemnicza i straszna historia rozgrywająca się między Bogiem a jednym z Jego dzieci. Jak bardzo trzeba nam się modlić za umierających.