Życie i czasy

Największą ich troską stało się odnowienie Karmelu męskiego w Czernej pod Krakowem, który skazany na wymarcie, istotnie dogorywał. (Inne męskie klasztory w Polsce uległy kasacie zaborców).

Wychowawca księcia Augusta Czartoryskiego



Wiosną 1874 roku opuścił Smoleńsk i udał się do Warszawy. Pozwolono mu na powrót do byłego Królestwa z wyłączeniem Litwy i Białorusi. Zatrzymał się u swego brata Gabriela, skąd miał z okna widok na dawny kościół karmelitów bosych, znamienny znak dla jego przyszłości. We Wspomnieniach pisze: “Zdarzyło mi się bodaj w Księdze żywotów ks. Piotra Skargi napotkać wzmiankę o zakonie Matki Boskiej z Góry Karmelu, o istnieniu naprzód jego na Wschodzie, a następnie o przeniesieniu na Zachód. Przyszło mi na myśl, otóż to właśnie zakon, który ma zjednoczyć odpadłych z Kościołem św. Nie mogłem bowiem pozbyć się wewnętrznego pragnienia widzieć Moskwę nawróconą” (1).

Z całą ostrością widział życie Warszawy na co dzień: żywotność miasta, wielki ruch uliczny, zaangażowanie Polaków w handlu i rzemiośle (inne zawody były im mało dostępne) świadczyły o zdrowym sercu narodu.

“Mieszkańcy uprzejmi, weseli, w ruchach i ruszaniu się dają dowody żywotności i zdrowia. (…) Kobiety garną się do ołtarzy, ulicznego zepsucia nie znać. Taki pozór Warszawy, a zdaje się i treść życia” (2) – pisał do Feliksa Zienkowicza.

Czuł się w obowiązku pomagać materialnie starszym już rodzicom, dlatego rozglądał się za zajęciem, które by odpowiadało jego misji i apostolstwu, a za takie uważał zawsze pracę wychowawczą. Zaproponowano mu dwie: u księcia Eugeniusza Lubomirskiego w Permie oraz u księcia Władysława Czartoryskiego w Paryżu. Wybrał tę drugą. Wyjechał we wrześniu z Warszawy przez Częstochowę do Krakowa, gdzie – ku swej radości – spotkał dawnego wychowanka, Marianka Kwiatkowskiego, teraz już ucznia szkoły technicznej. Przez kilka dni wraz z nim nie bez wzruszenia zwiedzał miasto pełne pomników ojczystej świetności.

Z Krakowa udał się do rezydencji Czartoryskich w Sieniawie koło Jarosławia. Tam spotkał księcia Władysława z 16-letnim synem Augustem, nad którym miał przejąć opiekę.

Młody August zwany Guciem, starszy syn księcia z pierwszego małżeństwa z córką królowej hiszpańskiej Marii Krystyny, Marią Amparą Rinazares zdobył serce Kalinowskiego swojskim, polskim zachowaniem i tą krzyną “podejrzliwości”, jaką mają wcześnie osierocone dzieci w stosunku do obcych.

“Dziwić się temu nie mogłem (…) – usprawiedliwia Gucia – (Ja byłem) wychowany na Litwie, kształcony w dziedzinie całkiem nie pedagogicznej w Petersburgu, zajęty później pracą w wydziale inżynierii, na koniec rozbitek syberyjski, (…) po tylu różnorodnych przejściach w Paryżu, w domu książąt Czartoryskich, złączonych przez związki małżeńskie z domem królewskim, samprzód hiszpańskim, a następnie, gdy książę Władysław pojął drugą żonę (…) z domem królewskim Orleanów” (3).

Przeżył chwile wahania, czy w tych układach podoła obowiązkom, zwłaszcza, że ani książę, ani nikt z rodziny nie wtajemniczali go, czego od niego oczekują. W krótkim czasie zorientował się, że inaczej, niż spodziewał się książę Władysław Czartoryski podszedł do sprawy wychowania jego syna. Książę chciał go uczynić mężem stanu, natomiast Kalinowski – widząc jego wrażliwość religijną – zainteresował go problemami wiary. W pomoc przyszedł mu rezydujący tam hrabia Stanisław Grocholski, którego perswazjom zawdzięczał, że nie podjął pochopnie decyzji odejścia. Grocholski wprowadził go też w tajniki spraw Czartoryskich i w zwyczaje panujące zarówno w polskiej Sieniawie, jak i w Hotelu Lambert w Paryżu. Kalinowski wspomina: “Pominąłem wszystkie te rozumowania i warunkowo (wówczas bowiem nie miałem prawa do powrotu do kraju) na przyjęcie posady się zgodziłem. Nie mogąc na razie Panu Bogu w zakonie się poświęcić, układałem sobie plan po kilku latach pracy zamiar ten od tylu chowany lat, w czyn na koniec wprowadzić” (4).

Wyjechał z młodym księciem do Paryża jesienią, w listopadzie stanęli w siedzibie Czartoryskich, zwanej Hotelem Lambert. Nowego preceptora Gucia domownicy przyjęli serdecznie, nie wyłączając drugiej żony księcia, Małgorzaty – wnuczki króla Ludwika Filipa. Ta serdeczność mieszała się niemal z czcią. O sprawach domu i przyszłych obowiązkach pouczył go Hipolit Błotnicki, zwany panem Bobo, literat, pedagog, sekretarz księcia Adama Czartoryskiego i dawny wychowawca księcia Władysława. Wspomniano, że rodzina chciała widzieć w Guciu przyszłego męża stanu, Kalinowski odkrył w nim przede wszystkim wrażliwość religijną; na tym gruncie wychowawca i wychowanek spotkali się duchowo i wzajemnie na siebie oddziaływali. Ale w sprawach codziennych także się rozumieli. Kalinowski odbywał z Guciem długie spacery, grał z nim w piłkę i palanta, chciał mu zapewnić towarzystwo rówieśników, w odpowiedniej uczelni. Guciowi spodobał się nawet proponowany przez preceptora jezuicki zakład księdza Roussela, o szczególnym programie dydaktyczno-wychowawczym, pozwalającym wychowankom wybrać swobodnie interesujące ich wykłady.

Początki gruźlicy uniemożliwiły jednak normalną naukę; dla ratowania zdrowia musiał z Kalinowskim wyjechać do Mentony nad Morzem Śródziemnym, później do Neuilly pod Paryżem, Eaux-Bonnes w Pirenejach, do Sieniawy i znów do Paryża. Kalinowski był mu rzeczywiście matką, ojcem, pielęgniarką, kierownikiem duchowym. Chłopak marniał fizycznie, ale wzrastał wewnętrznie: umiał twórczo przeżywać chorobę, na którą nie znajdowano wówczas lekarstwa. Po powrocie z Paryża, jesienią 1875 roku Kalinowski przesłał ojcu część zarobionych pieniędzy i zwrócił pożyczki, zaciągnięte jeszcze na zesłaniu.

Kilka spokojnych miesięcy spędzonych w Hotelu – gdzie tryb życia był uregulowany niemal jak w klasztorze – przerwał nawrót choroby Gucia. Należało znów jechać do uzdrowiska (tym razem do Mentony), gdzie przybył także pan Bobo. W trójkę czytywali Rzym podziemny Giovanniego Rossi, a Kalinowski prowadził wykłady z historii Kościoła. Kiedy Mentona nie pomagała, książę Władysław zarządził powrót do rodzinnej Sieniawy, gdzie zwykle latem Gucio odzyskiwał siły. Odbywali więc podróż do kraju przez Genuę, Mediolan, Wenecję, zwiedzając po drodze znaczniejsze zabytki.

Sieniawskie upały nie służyły choremu, lekarze zalecili górskie powietrze w Alpach. Wybrano Davos, gdzie nie było katolickiego kościoła, ale Kalinowski znalazł księdza kuracjusza i wraz z Guciem korzystali z jego posługi kapłańskiej. Widząc poprawę zdrowia wychowanka, uczył go matematyki, fizyki, geografii, wprowadzał w literaturę polską i w chrześcijańską filozofię. Często wspólnie czytywali żywoty świętych. W życiu Gucia dojrzewał duchowy przełom, w sercu Kalinowskiego – decyzja.

Z rządzenia Opatrzności przyczyniła się do niej siostra Maria Ksawera od Najśw. Serca Jezusa, karmelitanka bosa z klasztoru na Łobzowie w Krakowie, wdowa po księciu Witoldzie Czartoryskim, z domu hrabina Grocholska,; przesłała mu ona przez pana Bobo pozdrowienia z cytatem z dzieł św. Teresy od Jezusa. Widział ją raz jeden w karmelitańskiej rozmównicy. Powtórzyła się tu niejako historia z krzyżykiem sprzed dziesięciu lat. Kalinowski odczytał słowa św. Teresy jako znak. Pisze do księżnej Marceliny Czartoryskiej: “Już mija trzynasty rok od czasu, kiedy Bogu podobało się obudzić we mnie ciągle trwające pragnienie poświęcenia się Jemu w służbie zakonnej. Nadeszła następnie trudność w wyborze zakonu i z tą trudnością walczyłem ostatnie dwa lata. Dzisiaj ten głos «do Karmelu» uważam za głos od Boga dany osobie, której to wezwanie zawdzięczam” (5).

Gucio, który przed ojcem ze zrozumieniem popierał decyzję swego preceptora, wyjaśniał swej ciotce w Karmelu, że jej list przyszedł właśnie w chwili, kiedy pan Kalinowski najbardziej potrzebował pomocy. Odzyskany spokój duszy skłonił go do stanowczej decyzji napisania listu do ojca prowincjała w Grazu, prosząc go o podanie warunków przyjęcia do karmelitańskiego nowicjatu. Smutek Gucia z powodu tej decyzji wyrównywała cicha radość, że spełnia się tu wola Boża.

W nim również dojrzewało powołanie zakonne, chciał więc za wszelką cenę ułatwić swemu wychowawcy zgodę rodziny na jego odejście. Mówił, że skoro sam ma w Davos pozostać jeszcze dwa lata, winien mu stale towarzyszyć wychowawca – kapłan, gdyż w miejscu kuracji czasem przez kilka miesięcy nie ma ani księdza, ani Mszy świętej.

Czartoryscy wzięli pod uwagę ten argument i zaczęli poszukiwać dla Gucia wychowawcy-kapłana. Trwało to kilka miesięcy, podczas których Kalinowski towarzyszył młodemu księciu w nowych wojażach. Był wolny, gdy opiekę nad Guciem przejął ksiądz Stanisław Kubowicz, patriota prześladowany przez władze pruskie (6). W lipcu 1877 roku pisał Kalinowski do rodziny: “Okoliczności tak się ułożyły, że chyba jakaś niewidzialna przeszkoda może opóźnić jeszcze pożegnanie z Guciem i jego rodziną. Te dwa najbliższe tygodnie będą najważniejsze w moim życiu. Polecam modlitwom najdroższych Ojca i Matki, oraz całej rodziny potrzeby grzesznej duszy mojej. Oby Bóg miłosierny raczył pozwolić ukryć się za murami klasztornymi od niebezpieczeństw tego świata i zechciał mi udzielić ducha pokuty i wytrwałości” (7).

I do s. Ksawery: “Za kilka dni wypadnie mi rozstać się z Guciem i wyjechać do Linzu dla widzenia się z o. Prowincjałem, a następnie – jeśli Bóg pozwoli – do Grazu. W tak ważnej dla mnie chwili udaję się do Wielebnej Siostry z prośbą o modlitwy (…) O tę samą łaskę ośmielam się prosić Przewielebną Matkę. Za te pomoce, jakie Panu Bogu podobało się przez pośrednictwo Wasze udzielić mnie grzesznemu, Pan Bóg też tylko sam zapłacić może. Ja potrzebuję w nędzy grzesznej duszy mojej, nieustannej jałmużny Waszej, Wielebna Siostro, dla otrzymania od Zbawiciela ducha szczerej pokuty. Ta myśl pokuty jedynie prowadzi mię do Karmelu i wszelką inną myśl odrzucam. To, com teraz napisał, uważać proszę za dosłowną prawdę i nie szukać w napisanym tylko wyrazu pokory. – Bóg, obecny kiedy to piszę, czyta w sercu moim i widzi, że za mnie, jako za grzesznika, przeważnie modlić się należy” (8).


(1) Wspomnienia, s. 113 n.
(2) List 281, s. 120.
(3) Wspomnienia, s. 135.
(4) Tamże, s. 135.
(5) List 386, s. 272.
(6) Młody książę wyraźnie skłaniający się ku życiu zakonnemu, wstąpił też wkrótce do Towarzystwa Salezjańskiego, przyjęty przez samego ks. Jana Bosko. Zmarł wcześnie w opinii świętości, zniszczony gruźlicą. Beatyfikował go Papież Jan Paweł II w 2004 r.
(7) List 423, s. 318.
(8) List 424, s. 319 n.