s. Maria Cecylia od Najświętszego Oblicza
1973 – 2016




Samotne łóżko argentyńskiego Hospital Austral.
Sześć miesięcy utkanych z radio i chemioterapii.
Miłość nasączona łzami bezradności…
I ten uśmiech kojący pokojem…

Historia s. Marii Cecylii od Najśw. Oblicza, Karmelitanki Bosej dotarła już do tysięcy osób. Żyła zaledwie 43 lata, z czego 19 w klasztorze św. Józefa i św. Teresy w Santa Fe, w Argentynie. Zmarła 23 czerwca 2016 roku wyniszczona nowotworem języka i płuc. Jej uśmiech przykuł uwagę mediów społecznościowych całego świata. Jednak to nie jej uśmiech wart jest naśladowania, lecz usposobienie serca i umysłu. Odeszła w opinii świętość, bo pozwoliła kochać się Jezusowi bez umiaru i sama bez umiaru kochała.

I chociaż krwawi serce, całe jest Twoje. Weź je - Twoim jest, nie moim. I ktoś zakończy mówiąc: dzięki Ci Panie za wszystko, dzięki Ci za to, co mi dajesz i za to, co odbierasz. Dzięki, że tak bardzo mnie kochasz. Dzięki Ci Panie.

Urodziła się 5 grudnia 1973 roku w San Martín de los Andes, jako drugie z dziesięciorga dzieci. Od maleńkości przepadała za jazdą konną, tańcem i muzyką. Pogodnego usposobienia, otwarta i uprzejma, spontanicznie zawiązywała przyjacielskie relacje. Jako nastolatka, dzięki hojności swojej babci Juliety, odbyła krótką podróż do Europy. Podczas wizyty w hiszpańskiej Ávila, w murach klasztoru Encarnación, doświadczyła Jezusowego przynaglenia, by oddać Mu samą siebie w klauzurze Karmelu. Po powrocie ze Starego Kontynentu zapukała do furty klasztoru Corpus Christi w Buenos Aires. Jednak po kilku miesiącach wystąpiła. Tak o tym później napisze: „W klasztorze Corpus Christi byłam pięć miesięcy. Podobało mi się to życie, ale nie czułam się na swoim miejscu… Myśląc, że Karmel był tylko moją iluzją wystąpiłam z całym bólem i ciemnością duszy”. Za namową rodziców wybrała studia pielęgniarskie. Jednak w jej sercu tlił się niepokój: „Pomimo wzmożonych wysiłków nie potrafiłam pozbyć się myśli o Karmelu”. 8 grudnia 1997 roku, mając 24 lata podjęła kolejną próbę. Wybór padł na klasztor w Santa Fe - ponad półmilionowym mieście na północny zachód od Buenos Aires. Tam doznała upragnionego pokoju. W tej wspólnocie, aż do końca swego życia, uczyła się przyjaźni z Jezusem i miłości wobec współsióstr.

Jej szczególnym, duchowym rysem było wytrwałe posłuszeństwo. Uznawała je za „największy znak przyjaźni” wobec Jezusa. Chociaż nazywała je „słodkim” nieraz doświadczała jego ciężaru: „Kosztuje mnie ta wytrwałość, to bycie uważną tu i teraz, by słuchać Jezusa (…). Tym, co powinno być dla nas najważniejsze jest to, czego Jezus pragnie… i jak pragnie…”. Uczyła się przekuwać miłość wobec Jezusa na konkretne czyny, wybory i decyzje. Kochała, dlatego była posłuszna Jego pragnieniom. Ta miłość miała także ludzkich adresatów: każdą współsiostrę. Dbała o ich potrzeby, ich uśmiech i wzajemną przyjaźń. Matka Maria Magdalena od Jezusa, obecna przeorysza klasztoru w Santa Fe wyraziła to takimi słowami: „Kochała nas intymnie (…), martwiła się o każdą naszą potrzebę i była bardzo uważna na problemy naszej rodziny (…). Jej miłość do nas była bardzo ludzka i jednocześnie nadprzyrodzona”.

11 grudnia 2015 roku, powodowana bólem jamy ustnej oraz ranami na języku, zwróciła się do zaprzyjaźnionej z klasztorem dentystki. Natychmiast została skierowana na tomografię, z podejrzeniem raka. Badania potwierdziły wstępną diagnozę – był to nowotwór dolnej części języka. Pierwszej biopsji dokonano w Santa Fe, jednak lekarz zalecił, aby udać się do Buenos Aires na specjalistyczne badania i leczenie. Została przewieziona do najlepszego, prywatnego szpitala w Argentynie, a jednego z lepszych w Ameryce Łacińskiej – do Hospital Universitario Austral. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie finansowa pomoc rodziny.

Stan zdrowia s. Cecylii pogarszał się z dnia na dzień. Nie mogła przyjmować stałych pokarmów; pojawiło się pierwsze zapalenie płuc. Została poddana radioterapii w kilkunastu frakcjach, a także polichemioterapii. Po zakończonym leczeniu wróciła do klasztoru w Santa Fe. Niestety trzy dni później jej organizm został na nowo osłabiony zapaleniem płuc. Była zmuszona ponownie opuścić wspólnotę i wrócić do szpitala w Buenos Aires. Każde rozstanie wiele ją kosztowało – kochała swoje siostry i czuła się kochana. Kolejna biopsja wykazała, że nowotwór zaatakował cały język. W tamtych dniach napisała: “Jezus błogosławi mnie w sposób szczególny tą chorobą. Nie będzie mnie prosił ponad moje siły”. Lekarze zadecydowali, że konieczna jest tracheotomia. Konsekwencją zabiegu była niemożność mówienia. Ból wzmagał się; pojawiła się gorączka. W płucach zaczęła gromadzić się niepokojącą ciecz. Konieczny był kolejny zabieg. Lekarze wprowadzili dwie drenażowe rurki pomiędzy ścianki opłucnej, które odsączały litry wody i krwi, aż do jej śmierci. S. Cecylia zapisała w tamtych dniach: “ofiaruję się ze wszystkimi moimi zdolnościami na wszystko, o co On mnie poprosi, z tą GŁĄBOKĄ RADOŚCIĄ BYCIĄ KOCHANĄ”. Lekarze wykryli metastazę nowotworową w płucach. Nic więcej nie dało się zrobić. Czekała na śmierć. W swoim zeszycie zapisała: “Zobaczyłam to z całą jasnością, poprosił mnie o to Jezus. Jest wiele bólu, nie mogę ani się modlić, ani myśleć (...). Ofiarowałam to wszytko za jedność Karmelu, szczególnie w Argentynie, za jedność Kościoła i za Papieża”. Na kilka dni przed śmiercią otrzymała wiadomość audio od papieża Franciszka: “Cecylio, jestem blisko Ciebie. Wiem, że przechodzisz moment krzyża. Jednak wiem, że posiadasz wewnętrzy pokój i ofiarowujesz się za Kościół. Niech będzie tak, jak Pan chce. To, czego On pragnie jest zawsze najlepsze. Zatem - być otwartym na wolę Boga. Towarzyszę Ci moją modlitwą i błogosławieństwem. I Ty pomódl się za mnie trochę..,choć trochę. Bardzo Cię kocham…Dziękuję!”.

Odeszła z tego świata 23 czerwca 2016 roku otoczona wspólnotą sióstr, rodziną, i przyjaciółmi. Z całą swoją słabością pragnęła kochać “nie pozwalając kierować się własnym kaprysom”. W jednym ze swoich listów odsłoniła swoje serce: “jedyne, co daje sens i prawdziwą czułość wszystkim naszym gestom i najmniejszym spojrzeniom i pieszczotom, to oddanie samych siebie”. Czynna miłość odmieniła jej oblicze, upodabniając je do Oblicza Chrystusa (por. 2 Kor 3, 18) – tajemnicy, która towarzyszyła jej przez całe zakonne życie.