O budowaniu człowieka wewnętrznego

Według św. Teresy, są to ci, którzy zaczęli praktykować modlitwę wewnętrzną i pojmują, jak ważne jest, by nie pozostawać wmieszkaniu pierwszym. Wówczas człowiek staje się otwarty na głos Bożych wezwań. Zaczyna więc już słyszeć wezwania Króla, aby się zbliżyć do najgłębiej ukrytej komnaty.

Dramat mechanicznego serca



Poprzestając na symbolicznym ujęciu przemiany duchowej, rozważmy w dalszej części problem budowania człowieka wewnętrznego w kontekście współczesnych przemian cywilizacyjnych. Wiemy przecież, jak trudno obecnie sforsować choćby zewnętrzne murytwierdzy, a co dopiero poprzez autentyczne ożywienie modlitwy kierować się konsekwentnie ku środkowemu mieszkaniu.

Widzimy bowiem, że w drugiej połowie XX wieku porządek zmysłowy zdominował w wyjątkowy sposób poruszenia naszego ducha. Czy nie można więc odnosić wrażenia, że punkt ciężkości wielu ludzkich działań spoczywa dziś raczej w ciele. Czyż powszechny dostatek nie sprawia, że człowiek żyjący w przodujących cywilizacyjnie krajach może właściwie dogadzać wszelkim pożądliwościom…

W kontekście tego, co pisze św. Teresa, wynikałoby, że obecnie większość ludzi to “dusze tak zniedołężniałe i tak nawykłe do obracania się wyłącznie w rzeczach zewnętrznych, iż straciły niejako wszelką możność oderwania się od nich choćby na chwilę i wejście w siebie stało się dla nich prawie niepodobieństwem. Ciągłe przestawanie z gadzinami i bydlętami krążącymi wokół twierdzy przeszło u nich w nałóg i same stały się niemal nimi”.

Przypomina się tym miejscu przekleństwo, które rzucił 25 wieków temu na swych pobratymców z Efezu Heraklit: “Oby was nigdy nie opuścił dostatek, ażeby wasze zepsucie od razu rzucało się w oczy” (frg. B 125 a).

Można odnieść wrażenie, jakby przekleństwo greckiego mędrca zawisło obecnie nad niemal wszystkimi mieszkańcami tzw. rozwiniętych krajów świata.

W ten sposób zamiast odbudowywania — zgodnie z wizją Mistrzyni Karmelu — mieszkań twierdzy wewnętrznej, mamy wręcz do czynienia — jakby w przeciwstawieniu — z utwierdzaniem człowieka zewnętrznego.

Psycholodzy od dawna ostrzegają, że presja społeczna, by osiągać za wszelką cenę sukces, sprzyja kształtowaniu osobowości narcystycznych dążących do realizowania egoistycznych celów; że konsekwencją skupienia się głównie na sobie jest emocjonalna martwota, brak wrażliwości, a tym samym niezdolność do prawdziwej miłości.

Trzydzieści lat temu tak pisała Jolande Jacobi: “Młodzież, obrazoburcza jak nigdy w dziejach, pozbawiona busoli i steru pada ofiarą wszystkich możliwych haseł, bo brak jej żywych wzorców. Młodzież, która nie dojrzewa, dorośli, którzy się nie starzeją, starzy, którzy za wszelką cenę chcą być młodzi — tak bez szminki wygląda oblicze naszych czasów!”.

Do tej opinii psychologa dodajmy jeszcze obraz wyłaniający się z badań socjologów czy ekonomistów. Można go — według Andrzeja Grzegorczyka — naszkicować następująco: “wszyscy przemocą dążą do swoich zysków i do władzy, nikt z własnej woli nie liczy się z interesem innych, nie ma bezinteresowności i współczucia poza grupami wspólnej korzyści lub na nic nie znaczącym marginesie świętych i dziwaków, którzy — jak wiadomo — nie zmieniają mechanizmów społecznych. Walka między ludźmi jest bezwzględna. Stanowi ona konieczność życiową […] Aby nie zginąć, trzeba samemu urosnąć w siłę lub sprzymierzyć się z tymi, którzy są mocni”…

W przeciwieństwie do tak zarysowanej deterministycznej opcji autor Filozofii czasu próby poszukuje indeterminizmów ludzkiego losu. Próbuje odnaleźć “stopnie swobody, czyli punkty, w których dobra wola ludzi, indywidualny wysiłek i właściwe wychowanie mogą przeciwstawić się negatywnemu zdeterminowaniu”.