Noc i świt – przeobrażenie w Toledo

Św. Jan od Krzyża przybył do Toledo jako więzień w pierwszych dniach grudnia 1577. Droga, którą tu przybył z Avila była długa i krata, wiodąca przez ośnieżone i zimne góry. Św. Jan nie wie, dokąd go zawiozą i jak skończy się ciężki okres więzienia.

Bezpieczne schronienie



O pierwszym brzasku żegna się z gospodarzem i pośpiesznie wychodzi na poszukiwanie klasztoru karmelitanek bosych, jedynych osób, jakim może ufać na toledańskiej pustyni. Otwierają mu zewnętrzną bramę i dzwoni u koła. Przychodzi furtianka s. Leonora od Jezusa. Pyta się, kto tam. “Córko, jestem brat Jan od Krzyża. Dziś w nocy uciekłem z więzienia. Powiedz to matce przeoryszy”.

Z powodu klauzury klasztor nie jest najbezpieczniejszym miejscem na schronienie. Jak tylko karmelici zauważą jego ucieczkę, przyjdą tu go szukać. Przynajmniej tym razem jednak szczęście mu sprzyja. Jedna z sióstr poważnie zaniemogła i przeorysza, Anna od Aniołów, pozwala ojcu Janowi wejść do klauzury, by udzielił jej ostatniej posługi, funkcje furtianki powierza tymczasowo siostrze Izabeli od św. Hieronima, bystro reagującej w sytuacjach, w których należy nie mówić prawdy nie kłamiąc przy tym.

To kwestia minut, karmelici trzewiczkowi przychodzą bowiem wkrótce potem, pytając o zbiega, czy tędy nie przechodził lub czy o nim czegoś nie wiadomo. Siostra Izabela odpowiada: “Mało prawdopodobne, byście zobaczyli tu jakiego zakonnika”, po czym wręcza im klucze od rozmównicy i kościoła, by sami to naocznie sprawdzili. Po dokładnym przeszukaniu odchodzą.

Niebezpieczeństwo zatem minęło i św. Jan może wreszcie wyrazić swą wewnętrzną radość. Niemal brak mu sił, by ją okazać. Stan zresztą, w jakim go znalazły osłupiałe siostry, naprawdę budzi litość: jest wychudły, o twarzy pokrytej kilkumiesięcznym zarostem, w porwanym habicie, bez szkaplerza i kaptura, brudny, słaniający się na nogach, nie może jeść, a głos mu się łamie. Ale radość wygrywa: Ojciec Jan od Krzyża żyje, jest zdrowy, jest uratowany i jest tutaj. Siostry cieszą się z tego i cieszą się z radości matki Teresy, kiedy się o tym dowie; cieszą się wreszcie i ze względu na wszystkich braci i siostry reformowanej reguły, którzy niemal uznali go już za zmarłego.

Jan od Krzyża nie wierzy swym oczom. Po prawie roku udręk i wrogości znów widzi wokół siebie radość, zdziwione i uszczęśliwione twarze sióstr.

Jest wśród nich kilka nowicjuszek, m. in. Maria od Jezusa (López de Rivas), określana przez matkę Teresę mianem jej letradillo(małego doktorka), która złoży śluby już niedługo, bo 8 sierpnia, beatyfikowana 14 listopada 1976. Ojciec Jan czuje się tu jak w rodzinie. Siostry nie wiedzą od czego zacząć, by doprowadzić go do jakiego takiego stanu. Siostra infirmerka przygotowuje parę gruszek ugotowanych z wanilią, niemal papkę, bo jest to jedyna rzecz, jaką może zjeść. Inne siostry reperują mu i czyszczą habit, ubrawszy go na ten czas w sutannę kapelana. Jan opowiada im w międzyczasie o szczegółach pobytu w więzieniu i ucieczki; szczegółach, które one zapamiętają dla potrzeb historii.

Po południu idzie do kościoła i zgaszonym głosem deklamuje poezje napisane w więzieniu. Schowane za kratą zakonnice słuchają zaskoczone. Niejednokrotnie słyszały, jak matka Teresa mówiła, że ojciec Jan jest światy, mądry, dyskretny i ma dar opowiadania, ale nie spodziewały się aż takiego wykwintu romanc i poezji.