Księga fundacji

Przez pięć lat od chwili założenia domu Św. Józefa w Awili przebywałam w tym klasztorze, będą to, zdaje mi się, o ile dzisiaj o tym sądzić mogę, najspokojniejsze lata życia mego, za których ciszą i spokojem często potem tęskniła i tęskni dusza moja.

parallax background
fot. rtve.es

 Rozdział VII



Jak należy postępować z duszami podlegającymi melancholii. – Uwagi bardzo potrzebne dla przełożonych.

l. Siostry moje z tego klasztoru Świętego Józefa w Salamance – w którym bawiąc, piszę te słowa – prosiły mię usilnie, bym powiedziała nieco o sposobie postępowania z takimi, które mają skłonność do melancholii. Jakkolwiek pilnie przestrzegamy tego, by takich nie przyjmować, jest to jednak przywara tak subtelna, że umie udawać umarłą, gdy jej tego potrzeba, i skutkiem tego zdarza się, że nie dostrzeżemy jej, aż poniewczasie. Nie pamiętam, ale zdaje mi się, że o tej materii mówiłam już kiedyś w którejś książeczce; wszakże nie zawadzi i tu coś o tym powiedzieć, o ile z łaski Boga potrafię. Gotowam i sto razy powtarzać rzeczy może już dawniej powiedziane, gdy mogę mieć nadzieję, że ktoś z tego odniesie jakikolwiek pożytek. Melancholicy tyle umieją wynajdywać różnych wybiegów dla postawienia na swoim, że chcąc trafić na sposób właściwy znoszenia ich i kierowania nimi tak, aby nie mogli szkodzić drugim, potrzeba te ich wybiegi zbadać i dobrze na nich się poznać.

2. Zaznaczę nasamprzód, że nie wszyscy podlegający tej wadzie tak są trudni i uciążliwi; jeśli przy tym są pokorni i charakteru łagodnego, a zwłaszcza jeśli mają zdrowy rozsądek, choć sami w sobie dręczą się i cierpią, nie będą przecie szkodliwi dla drugich. Są także różne stopnie tego chorobliwego usposobienia. Przekonana jestem, szczerze to mówię, że w niektórych diabeł używa tej wady za środek dla dostania ich w moc swoją i jeśli nie będą się mieli na baczności, z pewnością tego dokaże. Główny bowiem skutek melancholii jest ten, że opanowuje rozum i zaćmiewa go; w takim zaś zaćmieniu rozumu, do czego nie zdołają popchnąć namiętności? Być pozbawionym rozumu, to znaczy to samo, co oszaleć; i tak jest. Ale w tych, o których tu mówię, zło nie dochodzi do takiego stopnia, choć może lepiej byłoby, żeby doszło. Udawać bowiem z konieczności, że za rozumne poczytujesz i jako rozumne traktujesz stworzenie takie, które widzisz, że rozum straciło, toć to męka nieznośna. Natomiast te, które już całkiem opanowała ta choroba, choć godne są pożałowania, ale już szkodzić nie mogą i jakkolwiek nie ma sposobu wpłynąć na nie rozumem, bojaźń utrzyma je w karbach.

3. Głównie więc mam tu na myśli takie, w których groźna ta i w skutkach swoich tak zgubna choroba jest dopiero w początkach i jeszcze takiej siły nie nabrała, choć zawsze z tychże złych soków się rodzi, z tegoż korzenia wyrasta i na tymże pniu dojrzewa. Z takimi, gdy inne sposoby nie starczą, potrzeba również uciec się do tego środka grozy i bojaźni. Niech przełożone zadają im wszelkie pokuty przyjęte w Zakonie; niech starają się tak je ukrócić, iżby zrozumiały, że wszelkimi fochami i dąsami swoimi nic a nic nie wskórają. Bo niechby tylko raz i drugi spostrzegły, że krzykami swymi i desperacjami, które diabeł kładzie im w usta na ich zgubę, zdołają postawić na swoim, to samo już bezpowrotnie w złym je utwierdzi, i dość wtedy jednej takiej na zawichrzenie całego klasztoru. Skoro biedna taka dusza nie ma w sobie samej siły odpowiedniej, aby mogła obronić się od poduszczeń, które zły duch jej podsuwa, potrzeba, by przełożona z jak największą troskliwością czuwała nad jej postępowaniem, nie tylko zewnętrznym, ale i wewnętrznym. I kiedy chora rozum ma zaćmiony, tym jaśniejszy więc powinien on być w przełożonej, aby czart, korzystając z jej słabości, nie dostał jej w moc swoją. Jest to w rzeczy samej stan niebezpieczny. Są wprawdzie czasy, kiedy te złe humory tak biorą górę nad duszą, że zupełnie tłumią rozum (i wtedy już nie będzie grzechu, tak samo jak wariatowi to, co czyni w szaleństwie, za grzech się nie poczytuje; ale bywają inne czasy, nie zupełnego zagłuszenia, tylko osłabienia rozumu, a więc będzie tu zawsze jakaś większa czy mniejsza wina; potem znowu przychodzą chwile jaśniejsze i spokojne). Otóż chodzi o to, by chorej, gdy ma się źle, nie ustępowano w niczym jej woli, by snadź tym ośmielona, nie chciała, gdy przyjdzie do siebie, samą sobą rządzić, to jest ślepo wystawić się na podstępy i zdrady szatańskie, które są straszne. Dobrze przypatrzywszy się tego rodzaju duszom, zobaczymy, że nad wszystko lubią czynić wolę swoją; mówić, cokolwiek im ślina przyniesie na usta, podpatrywać wady cudze i nimi pokrywać swoje, używać wszystkiego, co im smakuje. Tym sposobem jawnie okazują, że nie mają w sobie siły opornej przeciw złemu. Na skutek zaś nie umartwionych namiętności, z których każda domaga się zaspokojenia żądzy swojej, dokądże takie dusze zajdą i co z nimi się stanie, jeśli nie będzie nikogo, kto by za nie opór stawiał i tamę kładł grzesznym ich skłonnościom?

4. Powtarzam raz jeszcze z własnego doświadczenia, bo wiele znałam takich dusz, że nie ma na nie innego lekarstwa, jeno doprowadzenie ich na wszelki sposób możliwy do uległości i posłuszeństwa. Jeśli słowa nie skutkują, trzeba użyć kar; jeśli lżejsze kary nie starczą, niech nastąpią za nimi cięższe; jeśli mało zamknięcia na miesiąc, niech się przedłuży do czterech miesięcy; taka surowość jest to największe dobrodziejstwo, jakie można podobnym duszom wyświadczyć. Bo jak już mówiłam i na nowo powtarzam (dla własnego ich dobra potrzeba, by dobrze to zrozumiały, jakkolwiek nieraz się zdarza, że dusza w napadzie melancholii traci wszelkie nad sobą panowanie): nie jest to przecie jeszcze wyraźne obłąkanie, tak iżby ją wymawiało do winy; bywa to niekiedy, ale nie zawsze. Dusza więc podobnemu stanowi ulegająca, w wielkim jest niebezpieczeństwie grzechu, chyba że – jak mówiłam – napad tak jej odjął rozum, że nieświadomie i poniewolnie musiała uczynić to, co w tym stanie uczyniła. Wielkie to więc miłosierdzie Boga nad duszą tej słabości podlegającą, gdy jej daje łaskę poddania się zwierzchności, która nią rządzi, bo na tej uległości, ze względu na niebezpieczeństwo, o którym mówię, polega jej dobro. Niechże taka dusza, czytając te słowa, jeśli dostaną się w jej ręce, pomni na miłość Boga, że może tu chodzić o wieczne jej zbawienie.

5. Znam dusze dotknięte melancholią, którym ta nieszczęsna słabość prawie zupełnie rozum odbiera; ale są to dusze pokorne i tak bojące się wszelkiej obrazy Bożej, że nie zważając na łzy, którymi się w skrytości zalewają, nigdy nie czynią nic nad to, co im każe posłuszeństwo i w postępowaniu swoim niczym się nie wyróżniają od drugich. Prawdziwe i ciężkie cierpią męczeństwo, ale tym większa za to chwała je czeka, bo za życia wykupują się od czyśćca po śmierci. Tych jednak, które by nie chciały tak się zachowywać, niechaj przełożona zmusi i niech się nie unosi niewczesną dla nich litością, bo folgując ich wybrykom, doczeka się tego, że zły przykład ich i drugie za sobą pociągnie.

6. Pominąwszy bowiem wielkie niebezpieczeństwo, w którym, jak mówiłam, własna dusza takiej nieszczęśliwej zostaje, inna jeszcze większa grozi od niej całemu domowi. Mianowicie ta, że skutkiem przyrodzonej nędzy serca ludzkiego inne, nie widząc tej niedoli wewnętrznej, która gnębi jej duszę, a z pozorów zewnętrznych poczytując ją za dobrą, będą także chciały każda uchodzić za dotknięte melancholią, aby im także podobne okazywano pobłażanie. Diabeł też z pewnością nie zaniecha utwierdzać je w tej myśli i takie zatem w całym domu sprawi spustoszenie, jakiemu potem bardzo trudno będzie zaradzić. Jest to rzecz tak ważna, że żadną miarą nie godzi się przełożonej dopuścić się w tym względzie najmniejszego zaniedbania czy miękkości. Jeśli chora okaże krnąbrność albo upór, niech ją ukarze jak zdrową; niech jej niczego nie puszcza płazem, ani nieuprzejmości i opryskliwości dla sióstr, ani żadnej winy podobnej.

7. Może to się komu wyda niesprawiedliwością, w braku innego sposobu karać chorą, tak jakby była zdrowa. – Ale w takim razie byłoby także niesprawiedliwością wiązać i karcić furiatów; należałoby raczej zostawić ich na wolności, aby rozbijali i mordowali wszystkich. Wierzajcie mi, że mam w tym względzie doświadczenie; wielu różnych sposobów próbowałam, ale nie znalazłam innego. Przeorysza, która by chciała przez litość dozwalać takim swobody, tego tylko się doczeka, że w końcu niepodobna będzie z nimi wytrzymać; a gdy wtedy zabierze się do zaradzenia złemu, pokaże się, że i inne już większą szkodę ucierpiały. Jeśli, jak każdy przyzna, nie jest to okrucieństwem, jeno dobrym uczynkiem, gdy wiążemy i ukrócamy furiatów, aby nie zabijali ludzi, choć słusznie zasługują na litość, bo nie wiedzą, co czynią, czyż nie daleko słuszniej jeszcze należy poskramiać takie nieszczęśliwe, aby przykładem niekarności swojej nie wyrządzały szkody duszom? Tym bardziej, że często, jak o tym mocno jestem przekonana, nie melancholia do takich je wybryków popycha, jeno charakter samowolny, niepokorny i .nieposkromiony; niejedna taka, widziałam to na własne oczy, gdy patrzy na nie kto, kogo się boją, powstrzymują się i powstrzymać się mogą; czemuż by nie mogły dla bojaźni i miłości Boga? Bardzo się boję, czy to nie diabeł korzysta z tej rzekomej melancholii, aby pod jej pozorem dusze do sieci swoich zagarniał.

8. Częściej dzisiaj, niż bywało dawniej, spotykamy się z tym wyrazem i wszelka swawola, wszelkie przywiązanie do woli własnej, podszywa się pod miano melancholii. Stąd też, zdaniem moim, w tych domach naszych, i we wszystkich w ogóle domach zakonnych, należałoby nigdy nie brać na usta tego wyrazu, pod którym ukrywa się rozluźnienie zakonne. Nazywajmy ją ciężką chorobą – o, i jak ciężką! – i jako taką ją leczmy. Należy więc koniecznie od czasu do czasu zadać chorej jakie lekarstwo na uśmierzenie jej humorów, aby były znośniejsze. Niech pobędzie jakiś czas w infirmerii, a gdy z niej wyjdzie i wróci do zgromadzenia, niech wie, że ma być posłuszna i pokorna jak inne i że gdyby słuchać nie chciała, nic jej żadne humory nie pomogą. To koniecznie powinno być z powodów, które wyżej przywiodłam, a mogłabym ich przytoczyć jeszcze więcej. Przełożona zaś niech czuwa nad nią, nie dając jej tego poznać, z jak najczulszą, prawdziwie macierzyńską miłością, i niech używa wszelkich, jakie wynaleźć zdoła, sposobów zdolnych przywrócić jej zdrowie.

9. Mogłoby się zdawać, że sama z sobą jestem w sprzeczności, zalecając teraz czułą troskliwość i miłość, kiedy przedtem ciągle mówiłam o potrzebie surowości. – Tak mówiłam, bo potrzeba te biedne w takich trzymać karbach, by im już ani na myśl nie przyszło, iżby kiedy zdołały dokazać tego, czego im się zachciewa; potrzeba, by wiedziały, że słuchać muszą, bo właśnie to byłoby dla nich największą szkodą, gdyby się czuły wolne. Ale może przeorysza nie dawać im rozkazów, których przewiduje, że nie usłuchałyby nie mając w sobie siły potrzebnej do zwyciężenia siebie; może zręczną a uprzejmą namową skłaniać je do tego, czego potrzeba, tak, iżby, o ile to być może, usłuchały nie z przymusu, jeno z miłości, co będzie daleko lepiej. Prawie zawsze dokaże tego, jeśli będzie umiała słowem i uczynkiem upewnić je o tym, że szczerze je kocha. Niech przy tym dają im jak najwięcej zatrudnienia przy różnych obowiązkach; jest to, zważmy to dobrze, najskuteczniejsze dla nich lekarstwo, bo odbiera im czas i możność do próżnych marzeń, na czym właśnie cała ich choroba polega. Zapewne, że ze zleconych im obowiązków niezbyt świetnie się wywiążą, ale lepiej znosić małe ich w takich rzeczach winy, niż narażać się na znoszenie większych i cięższych, gdyby znowu odeszły od rozumu, samym sobie na zgubę. To jest, powtarzam, najskuteczniejsze, zdaniem moim, dla nich lekarstwo. Potrzeba nadto nie pozwalać im na długie rozmyślania, trzeba owszem i zwyczajne im skrócić; bo przy chorobliwej wyobraźni, jaką po większej części mają, długie modlitwy byłyby dla nich bardzo szkodliwe i podawałyby im tylko sposobność do wytwarzania niezrozumiałych dla nichże samych i dla nikogo dziwolągów. Należy także pilnować, by nie jadały ryby, chyba rzadko kiedy, i postów nie czyniły tak ustawicznych jak drugie.

10. Może komu się wyda, że zbyt długo się rozwodzę, tyle dając rad i wskazówek co do tej jednej słabości, a milczeniem pomijam inne, kiedy tyle ich jest i tak ciężkich w tym nędznym życiu, zwłaszcza dla nas słabych i ułomnych niewiast. – Dwojaki do tego miałam powód. Pierwszy ten, że dotknięte melancholią mają siebie za zdrowe, nie chcąc uznać choroby w nich ukrytej. Gdy zaś choroba ta nie jest ani febrą, ani gorączką i nie zmusza ich pójść do łóżka i wezwać lekarza, potrzeba więc, by przeorysza zastąpiła im lekarza, bo to choroba groźniejsza dla duszy dążącej do doskonałości, niż wszelkie obłożne i śmiertelne niemoce. Drugi powód jest następujący: inne choroby kończą się wyzdrowieniem albo śmiercią; z tej przeciwnie, rzadko kto wyzdrowieje i rzadko umiera, tylko się traci rozum, co jest także w swoim rodzaju śmiercią dla drugich.

Którym zaś ta choroba nie odbiera rozumu, te same w sobie noszą gorzkie jak śmierć udręczenia, urojenia i skrupuły, które wciąż poczytują za pokusy, choć znosząc je cierpliwie, bardzo wielką stąd odniosą zasługę. Gdyby zaś mogły przyjść do uznania, że źródłem tych udręczeń, które cierpią, jest sama ich skłonność do melancholii, gdyby zatem zdobyły się na odwagę i nie zważały na nie, niemałą to przyniosłoby im ulgę. Co do mnie, bardzo ich żałuję. Wszystkie też siostry i towarzyszki ich, pomnąc, że i na nie Pan mógłby zesłać podobnąż niedolę, słuszna, by szczere dla nich miały współczucie i z najczulszą miłością znosiły je, nie dając im jednak poznać tego, jak mówiłam wyżej. Obym z łaski Pana zdołała, w tym co powiedziałam, trafne i skuteczne podać rady na tę tak ciężką niemoc!