Błogosławiony Paweł Hilary Januszewski
1907 – 1945




Paweł Januszewski, syn Marcina i Marianny z domu Teil, urodził się 11 czerwca 1907 r. w miejscowości Krajenki, niedaleko Tucholi. Szkołę podstawową ukończył w Gręblinie. Od 14 roku życia (1922-1924) przebywał w gimnazjum w Sucharach. Po ukończeniu drugiej klasy zmuszony był opuścić szkołę z powodu braku środków finansowych. Odtąd przebywał w domu rodzinnym i sam przerabiał trzecią klasę gimnazjum przy pomocy siostry nauczycielki. Od 1 kwietnia 1925 r. do 22 lipca 1926 r. przebywał w Zakładzie Wychowawczym XX. Michalitów w Pawlikowicach. Tutaj ukończył kolejną klasę gimnazjum. Od lipca 1926 r. do września 1927 r. mieszkał w Krakowie. Pracował i uczęszczał na Powszechne Kursy Korespondencyjne "Matura" przy ul. Karmelickiej.

wspomnienie liturgiczne

12 czerwca

We wrześniu 1927 r. w liście do magistra kleryków Seminarium Karmelitów pisał tak: czując od dzieciństwa nieodpartą chęć wstąpienia do stanu duchownego, postanawiam pójść za głosem serca i poświęcić się na służbę Bogu. Mam 20 lat, ale od tej chwili pragnę żyć tylko dla Boga. 20 września 1927 r. został przyjęty do Zakonu Karmelitów, obierając imię Hilary. nowicjat odbywał we Lwowie, a po jego zakończeniu, 30 grudnia 1928 r. złożył pierwszą profesję zakonną. Studia filozoficzne ukończył w Krakowie w listopadzie 1931 r. został wysłany przez przełożonych do Międzynarodowego Kolegium św. Alberta w Rzymie. Były przeor generalny Zakonu, Kilian Healy, rówieśnik z czasów studiów, wspomina go jako młodzieńca cichego, milczącego i samotnego, którego prawie się nie zauważało, zaabsorbowanego wyłącznie osobistym kontaktem z Bogiem. W Rzymie, w 1931 r. złożył profesję wieczystą i uczęszczał na czteroletni kurs teologii. Okres przygotowania do kapłaństwa zakończyło przyjęcie święceń w 1934 r. 1 ostatnim roku pobytu w Rzymie przygotowywał się do obrony pracy naukowej z zakresu teologii. Po uzyskaniu stopnia lektora teologii otrzymał nagrodę dla najwybitniejszych studentów Rzymskiej Akademii św. Tomasza.

W 1935 r. wrócił do Polski, do klasztoru krakowskiego i tutaj został obdarzony odpowiedzialną funkcją prefekta kleryków. W seminarium zakonnym był profesorem teologii dogmatycznej i historii Kościoła. Ówczesny prowincjał o. Sanches Paredes, pokładając w nim wielkie nadzieje, mianował go przeorem klasztoru krakowskiego w grudniu 1939 r. O. Hilary, dla siebie bardzo surowy i wymagający, w stosunku do podwładnych dał się poznać jako człowiek obdarzony wielką cierpliwością. Znany był w Krakowie jako osoba mająca nieugięty charakter i spokój ducha. Szczególną troską otaczał potrzebujących i chorych. Oto krótki fragment wspomnienia o o. Hilarym: ...znalem osobiście o. Hilarego. Był to kapłan pełen dobroci i nigdy nie odmawiał posługi w Zakładzie Sierot. Zawsze chętnie śpieszył ze Mszę św. czy spowiedzią a była wówczas spora gromadka osieroconych. Ciągle widzę go oczyma duszy, jak ten dobry Ojciec przyjeżdżał na Zwierzyniec (dzielnica Krakowa), by tam wiele godzin spędzić wśród najbardziej potrzebujących. W czasie okupacji przyjął do klasztoru gromadę wysiedleńców z poznańskiego. Nie zamknął furty przed cierpieniem ludzkim. Ścieśnił pomieszczenia zakonników i dał przytułek wygnanym rodakom. Nie tylko przytułek ale i wsparcie moralne.

Niebawem zakonników oskarżono o to, że ludzie w kościele śpiewali pieśń "Serdeczna Matko", która była zakazana przez hitlerowców. Z klasztoru gestapo zabrało kilku zakonników. Niedługo później, 4 grudnia 1940 r., żołnierze przyszli aresztować kolejnych zakonników. Wówczas o. Hilary sam zdecydował iść na gestapo twierdząc, że on jest przeorem i odpowiada za cały klasztor. Był to dzień jego aresztowania i zarazem początek jego kalwarii. Został uwięziony na Montelupich. Stąd przewieziono go do Sachsenhausen, a następnie w kwietniu 1941 r. do obozu koncentracyjnego w Dachau. Odtąd był już tylko kolejnym numerem 27648. W obozie pracował fizycznie na plantacjach. Był ceniony przez współwięźniów-kapłanów za dobroć, uczynność i poświęcenie. Wyróżniał się pogodą usposobienia. Dawał przykład życia modlitewnego, budził ufność w nadejście lepszego jutra i dodawał innym otuchy. Z wielką prostotą służył i pomagał współwięźniom. Dzielił się tym co posiadał. Często pocieszał również swoich współbraci w Karmelu wierząc, że muszą wrócić do klasztoru w Krakowie, aby pracować w winnicy Pana. W obozie wszyscy karmelici spotykali się po apelu - oczywiście w ukryciu - na wspólne zakonne modlitwy. W spotkaniach uczestniczyli również karmelici innych narodowości. Między nimi był Holender, dziś już wyniesiony na ołtarze, błogosławiony męczennik, o. Tytus Brandsma.

W Dachau o. Hilary przetrwał maltretowania, pracę przy wywożeniu śniegu taczkami, wreszcie czas okropnego głodu w 1942 r. i trudny okres ogólnego wyczerpania. Wszyscy znali powszechną prawdę: nie wolno się załamać. Toteż każdy w miarę sił starał się nie poddawać przygnębieniu, nawet w najcięższych chwilach życia obozowego. Najskuteczniejszym ku temu środkiem była wiara w Opatrzność i we wstawiennictwo świętych u Boga. Dlatego bardzo często więźniowie polecali się opiece Matki Najświętszej, św. Józefa i innych świętych. Ta modlitwa była siłą, która krzepiła i broniła przed załamaniem. Skuteczną pod tym względem pomocą były też życzliwe słowa współczucia, pociechy i zapewnienia o modlitwie. Szczególnie skuteczną podporę dla innych stanowił przykład kolegów silnego ducha. O. Hilary z natury optymista, świadomie szerzył optymizm, szczególnie w chwilach zdawałoby się beznadziejnych. Oto słowa jednego ze współwięźniów: Nie tylko ja go miąłem w obozie za przyjaciela. A1e było takich bardzo dużo wśród księży, którzy cenili jego dobroć, jego uczynność. Nikomu nie odmówił pomocy. Był łagodnego usposobienia. Wielu gromadziło się przy nim takich, którzy potrzebowali pociechy. Zbliżał się koniec wojny. Wszyscy oczekiwali w Dachau wyzwolenia. Fronty aliantów posuwały się szybko naprzód, niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie jest już bliskie, ale by w pełni wykonało się dzieło Kalwarii, w obozie wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Baraki z chorymi odgrodzono siatką aby nikt nie mógł się skontaktować z zarażonymi i aby nikt stamtąd nie wyszedł. Więźniowie, którzy stale przybywali z transportu, byli przydzielani wprost na izolowane bloki i tak już zatłoczone chorymi. Epidemia tyfusu nie ustawała. Bloków izolowanych wciąż przybywało. Kapłani mogli jedynie spoglądać na smutne żniwo epidemii: codziennie rano specjalne komando wynosiło z baraków zmarłych. W jednym tylko baraku umierało dziennie od 40 do 70 osób. Pośród kapłanów był ks. Frelichowski, który zdecydował się poświęcić dla tych, którzy w poniżeniu i osamotnieniu oczekiwali na śmierć. Robił wszystko, aby dostać się na izolowane bloki, gdzie choroba wyniszczyła całkowicie personel. Pragnął spowiadać i udzielać ostatniej posługi, choć miał świadomość, że sam nie podoła wszystkiemu.

Ks. Frelichowski i o. Albert Urbański (karmelita) postanowili zgłosić się do pracy jako personel blokowy. Decyzja nie była łatwa, gdyż ci młodzi ludzie po tylu latach udręki, przeczuwali zbliżający się dzień wyzwolenia. Praca na zarażonych blokach równała się z szybkim zarażeniem chorobą i śmiercią. Pomimo tego decyzja zapadła. Dzięki pomocy pisarza obozowego Jana Domagały, uzyskano ogólne zezwolenie na podjęcie posługi w miejsce brakującego personelu. Zgłosiło się 32 kapłanów. Od władz obozowych otrzymali pod karą śmierci całkowity zakaz kontaktowania się z nie zarażoną częścią obozu. Po kilku dniach od wejścia pierwszej grupy ochotników dobrowolnie do nich dołączył - kierowany gorliwością kapłańską - o. Hilary. Mówił: "Tutaj jesteśmy najpotrzebniejsi "Nie poszedł z innymi, bo jak sam wyznał, nie pragnął rozgłosu wobec swojej osoby. Żegnając się ze współbratem w kapłaństwie, ks. Franciszkiem Korszyńskim, powiedział do niego: "Decyzję podejmuję w pełni świadomości ofiary z własnego życia, a do ks. Bernarda Czaplińskiego: "Wiesz, ja już stamtąd nie wrócę, tam nas potrzebują".

Wśród chorych apostołował przez 21 dni. Sam zarażony, przeniesiony został do "rewiru" na blok 17, gdzie przeżył jeszcze kilka dni w wielkim cierpieniu i wysokiej gorączce. O. Albert Urbański tak wspomina ostatnie z nim spotkanie: Było to w samą uroczystość Zwiastowania NMP. Akurat powróciła mi przytomność po dwutygodniowym stanie nieprzytomności w wysokiej gorączce tyfusu plamistego. Dowiedziałem się, że o. Hilary leży nieprzytomny w jednym z sąsiednich bloków. Czołgając się przy ścianie bloku z wielkim trudem dotarłem do jego łóżka. "Przeor... !" "Ojcze przeorze" wołam do niego coraz głośniej. Ale on już ani się nie poruszył, ani nawet powiek nie otworzył. Oddychał tylko powoli i z trudem. Leżący obok niego ludzie z trudem poinformowali mnie, . że ten człowiek do którego zwracam się dziwnym wezwaniem "przeor" już od pięciu dni leży nieprzytomny. Czerwona kreska wykresu gorączki od kilku dni przekraczała 40 stopni. Na drugi dzień już o. Hilarego tam nie spotkałem.

25 marca 1945 r., niedługo przed oswobodzeniem obozu, został on powołany do Chrystusowej chwały, kończąc swoje młode, pełne nadziei życie. Ciało zostało spalone w krematorium obozowym w Dachau. Na blok 28, z którego wyruszył jako ochotnik, przyszła wiadomość, że kolejny męczennik oddał swoje życie jako ofiara miłości. Ks. Franciszek Cegiełka tak wspomina postawę o. Hilarego: Jest moim głębokim przekonaniem, że o. Hilary umarł jako święty. Z naszych wspólnych rozmów, kiedy ojciec otwierał swoje sumienie, wywnioskowałem, że Dachau przyczyniło się do dojrzana jego duszy w ofiarnej miłości. Zrozumiał, że nie ma większej miłości od tej, która ofiaruje się za bliźnich.

Ks. abp Adam Kozłowiecki (współwięzień) w książce Ucisk i strapienie tak pisze o polskich kapłanach, którzy zgłosili się na ochotników do pielęgnowania chorych na tyfus: Dzisiaj (25 marca) zmarł na tyfus o. H. Paweł Januszewski (karmelita) jeden z tych bohaterów, którzy dobrowolnie zgłosili się do posługi chorym... Trudno mi rozpisywać się nad ich decyzją... jednym słowem mogę określić ich decyzję: bohaterstwo. Prawdziwa miłość bliźniego. Zamykając się z zarażonymi na izolowanych blokach, aby pielęgnować biedne chore ciała i ratować dusze... narażając się prawie na pewną śmierć. To co przeszliśmy w ciągu tych pięciu dat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść. Sługa Boży o. Hilary jest wspaniałym przykładem jak dobrem można zwyciężać zło.

Sława męczeństwa

Sława męczeństwa Błogosławionego o. Hilarego utrwaliła się bardzo szybko zarówno w obozie, czego wyrazem są osobiste notatki współwięźniów o jego śmierci jako męczennika, jak też po wyzwoleniu obozu. Pierwsza książka o Dachau o. Alberta Urbańskiego Duchowni w Dachau jest właśnie dedykowana: "Biskupowi Michałowi Kozalowi i o. Hilaremu Januszewskiemu, którzy oddali swoje życie za wiarę". Dokumenty dotyczące osoby Błogosławionego znajdują się w Archiwum Klasztoru Karmelitów w Krakowie.

o. Tadeusz Popiela OCarm