Błogosławiony Alfons Maria od Ducha Świętego
(Józef Mazurek)
1891 – 1944




Ojciec Alfons Maria urodził się 1 marca 1891 roku w Baranówce pod Lubartowem. W roku 1908 wstąpił do nowicjatu karmelitów bosych w Czernej koło Krakowa i przyjął imię Alfons Maria od Ducha Świętego. Złożywszy śluby zakonne studiował w Krakowie, Linzu i Wiedniu, gdzie 16 lipca 1916 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1920-1930 z oddaniem pracował w Niższym Seminarium Karmelitów Bosych w Wadowicach jako nauczyciel i wychowawca młodzieży. Od roku 1930 pełnił w Czernej posługę przeora i ekonoma klasztoru.

Niezmordowanie służył wiernym w konfesjonale i na ambonie, zachęcając wszystkich do ufności w pośrednictwo Maryi. Zginął rozstrzelany przez hitlerowców 28 sierpnia 1944 roku w Nawojowej Górze koło Krzeszowic, z modlitwą na ustach i z różańcem w dłoniach. Beatyfikował go, wraz z gronem stu siedmiu Męczenników Polskich, papież Jan Paweł II 13 czerwca 1999 roku.

wspomnienie liturgiczne

12 czerwca

W naszym stuleciu wrócili męczennicy
o. Honorat Gil OCD

"W naszym stuleciu wrócili męczennicy. A są to często męczennicy nieznani, jak gdyby nieznani żołnierze wielkiej sprawy Bożej. Jeśli to możliwe, ich świadectwa nie powinny zostać zapomniane w Kościele" - pisze Jan Paweł II w liście apostolskim "Tertio millenio adveniente". Na potwierdzenie tych słów wystarczy przypomnieć męczenników rewolucji meksykańskiej z lat trzydziestych naszego wieku, kilka tysięcy kapłanów, zakonników i zakonnic zamordowanych podczas wojny domowej w Hiszpanii 19361939, rzesze - bez żadnej przesady - chrześcijan wszystkich wyznań, zwłaszcza prawosławnych i katolików, ofiar rewolucji październikowej, stalinizmu i uczniów Stalina. Któż dzisiaj pamięta, że za naszych czasów zsyłano do gułagów za odmawianie różańca na pogrzebie? Co roku w krajach misyjnych ginie kilkadziesiąt misjonarzy i misjonarek tylko dlatego, że głoszą Chrystusa. Za wierność Chrystusowi płacą życiem również chrześcijanie krajów misyjnych, zwłaszcza islamskich.

W okresie II wojny światowej wielu chrześcijan, głównie kapłanów i osób zakonnych, stało się ofiarami hitlerowskiego nazizmu, najwięcej na ziemiach polskich. Niektórzy z nich już dostąpili chwały ołtarzy, na przykład karmelita holenderski Tytus Brandsma, karmelitanka Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), w Polsce św. Maksymilian Kolbe i bł. Michał Kozal. biskup włocławski. I w Polsce, i poza Polską grono męczenników jest znacznie liczniejsze. W samej Polsce zostało zamordowanych ok. 2500 kapłanów, zakonników, zakonnic i kleryków. Trudno wszystkich beatyfikować. Spośród tej wielkiej liczby w roku 1992 wybrano 108 osób, dla których zachowały się dokumenty. Są wśród nich: 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 8 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych, 9 osób świeckich i dwóch alumnów.

Kapłanów jest najwięcej, ponieważ oni najbardziej byli narażeni na działalność represyjną. Spośród świeckich na uwagę zasługuje Stanisław Starowieyski, gorliwy działacz Akcji Katolickiej, współpracownik św. Maksymiliana Kolbego, który zmarł w obozie w Dachau w wyniku zadanych mu tortur. Przykład heroicznej miłości bliźniego zostawiła nam Marianna Biemacka; w areszcie zastąpiła brzemienną synową, ratując życie jej i dziecka. Została rozstrzelana 13 czerwca 1943 roku w Naumowieżach koło Grodna.

Jednym z beatyfikowanych jest przeor czerneński, o. Alfons Maria Mazurek. Nie był on jedynym karmelitańskim męczennikiem na ziemiach polskich w okresie II wojny światowej. W lipcu 1943 roku Niemcy zamordowali o. Gracjana Glowacza i o. Fidelisa Krawca z klasztoru wileńskiego. W 1941 roku, na prośbę abp. Romualda Jałbrzykowskiego, wyjechali do pracy apostolskiej w okolice Witebska, gdzie od rewolucji nie było kapłana. Zapłacili za to życiem.

Dnia 24 sierpnia 1944 roku w Czernej został zastrzelony przez Niemców nowicjusz, brat Franciszek Powiertowski. Pochodził z Warszawy. Bardzo przeżywał Powstanie Warszawskie. Prosił Boga, aby nikt z jego rodziny nie zginął bez stanu łaski i w tej intencji ofiarował swoje życie. Cała rodzina ocalała, a zginął tylko on, w bezpiecznym czerneńskim klasztorze. O. Alfons jako przełożony odprowadził swojego najmłodszego syna na cmentarz. Kilka dni później został pochowany obok niego.

W każdej epoce męczeństwo było darem Boga dla nielicznych, "wszyscy jednak muszą być przygotowani - mówił Jan Paweł II z okazji beatyfikacji karmelitanek hiszpańskich - do wyznania Chrystusa przed ludźmi, przede wszystkim w czasach próby, których w Kościele nigdy nie brakuje, dzisiaj też! Kościół czcząc męczenników traktuje ich równocześnie jako znak wierności do śmierci i jako cudowny znak ich bezgranicznego pragnienia przebaczenia i pokoju, a także jedności i wzajemnego zrozumienia".

Męczeństwo jest darem Boga dla konkretnego człowieka. Jest także darem dla Kościoła, czyli dla nas. Jest wezwaniem do codziennej wierności w małym, by być przygotowanym na czas próby. Takim darem jest także męczeństwo o. Alfonsa Marii - jednego spośród 108 Męczenników polskich 1939-1945.

Rys biograficzny ojca Alfonsa Marii
o. Honorat Gil OCD

Ojciec Alfons (imię chrzcielne Józef), urodził się 1 marca 1891 roku we wsi Baranówka, pod Lubartowem, w diecezji lubelskiej. W roku 1903, mając 12 lat, pod wpływem swojego stryja, brata Bogumiła Mazurka, który od kilku lat był karmelitą bosym w Czernej, wstąpił do małego seminarium w Wadowicach i rozpoczął szkołę średnią w miejscowym gimnazjum. Początkowo miał trudności z niektórymi przedmiotami, z biegiem lat dzięki wytrwałej pracy osiągał coraz lepsze wyniki. W klasie piątej otrzymał świadectwo stopnia pierwszego z odznaczeniem.

Po ukończeniu klasy piątej, zgodnie z ówczesną praktyką, udał się do nowicjatu w Czernej, przyjmując tam 29 sierpnia habit zakonny oraz imię zakonne: brat Alfons Maria od Ducha Świętego. Rok później, 5 września, złożył pierwsze śluby na trzy lata. Następnie przez rok uzupełniał w Czernej naukę z zakresu szkoły średniej. W latach 1910-1913 studiował w Wadowicach filozofię, zdając egzamin końcowy z wynikiem "bardzo chwalebnym". W poprzednim roku złożył wieczyste śluby zakonne. Studia teologiczne rozpoczął w Krakowie. Przerwał je wybuch I wojny światowej. Miasto zostało zagrożone przez armię rosyjską, a znaczną część pomieszczeń klasztornych zajęło wojsko austriackie. W takiej sytuacji większość zakonników, w tym wszyscy klerycy, została zmuszona do opuszczenia klasztoru i udania się do Wadowic. Przedtem studenci teologii otrzymali święcenia niższe (5 VIII) oraz subdiakonat (9 VIII). Tydzień później byli już w Wadowicach, gdzie brat Alfons rozpoczął drugi rok teologii.

Rychło okazało się, że również Wadowice nie są miastem bezpiecznym. 30 września klerycy z Wadowic oraz ich magister otrzymali polecenie udania się do Linzu. Trzeba tu przypomnieć, że klasztory karmelitańskie w Galicji należały wówczas do prowincji austriackiej. W Linzu, a od 1916 roku we Wiedniu, kontynuował brat Alfons studia teologiczne, interesując się równocześnie bardzo żywo tym, co działo się na froncie. Część klasztoru w Linzu była zajęta na lazaret wojskowy, w którym leczyli się również polscy legioniści. Młodzi zakonnicy niewiele przejmowali się losami monarchii austriackiej, bardziej myśląc o tym, jakie możliwości wojna stwarzała dla niepodległości ich ojczyzny. Doprowadzało to niekiedy do konfliktów ze współbraćmi narodowości austriackiej. To właśnie stało się przyczyną przeniesienia polskich studentów z Linzu do Wiednia. Tutaj 16 lipca 1916 roku brat Alfons został wyświęcony na kapłana.

Mimo trwającej wojny udało mu się uzyskać paszport na wyjazd do rodzinnej parafii w Lubartowie, by odprawić tam Mszę św. prymicyjną. Wróciwszy do Wiednia jeszcze przez rok kontynuował studia teologiczne. W kwietniu 1917 roku wyjechał do Czernej, skąd prowincjał skierował go do Krakowa jako lektora filozofii i teologii oraz jako magistra dla kleryków. Pod koniec września 1920 roku został dyrektorem (prefektem) i nauczycielem małego seminarium w Wadowicach. Obowiązki te spełniał przez 10 lat, do wiosny 1930 roku.

Był to bardzo ważny okres w jego życiu. Trzeba było wszystko zaczynać od nowa. Do I wojny światowej małe seminarium funkcjonowało w formie internatu, teraz przełożeni postanowili zorganizować dla jego alumnów szkołę prywatną. Przez kilka pierwszych lat wszystkich przedmiotów uczyli o. Alfons i o. Hieronim Pszczółka, nie mając do tego fachowego przygotowania. Ponadto szkoła i internat nie posiadały niezbędnych lokali. Chociaż szkoła nie miała praw państwowych, od 1926 roku opiekowali się nią wizytatorzy Kuratorium Krakowskiego, żądając realizowania państwowego programu szkół średnich. O. Alfons zdawał sobie sprawę z tego, że tylko szkoła postawiona na właściwym poziomie będzie mogła spełnić oczekiwania Zakonu, czyli dostarczyć kandydatów zdrowych i z pełnym średnim wykształceniem, którzy wybiorą życie zakonne nie z konieczności, ale z powołania. Dlatego uparcie zabiegał o rozbudowę seminarium i zapewnienie mu fachowych nauczycieli. W 1928 roku seminarium otrzymało nowy budynek, a od roku szkolnego 1928/29 wszystkich przedmiotów uczyli kwalifikowani nauczyciele z miejscowych szkół średnich.

O. Alfons był wychowawcą z zamiłowania. Chętnie korzystał z doświadczeń innych. Uczestniczył w życiu swoich wychowanków. Towarzyszył im w dalekich pieszych wędrówkach do okolicznych miejscowości oraz po pobliskich wzgórzach beskidzkich. W latach 1920-1930 około pięćdziesięciu jego wychowanków wstąpiło do nowicjatu w Czernej. Ich wychowawca uczynił wszystko, by zapewnić im pełną formację ludzką, patriotyczną, intelektualną i religijną. Zajęty w seminarium, nie wyłączył się z życia klasztornego oraz nie stracił zainteresowania sprawami prowincji. W 1924 roku został wybrany definitorem prowincjalnym, czyli członkiem zarządu prowincji. W latach 1925 i 1926 brał udział w kapitułach generalnych w Rzymie. Głosił kazania w kościele wadowickim, kierując chórem chłopców ubogacał śpiewem różne uroczystości kościelne.

Od chwili wstąpienia do Karmelu bardzo poważnie traktował swoje powołanie. Świadczą o tym między innymi jego zapiski z rocznych rekolekcji. Najstarsze z nich pochodzą z czerwca 1910 roku, czyli z drugiego roku życia zakonnego. Już w nich zarysowują się naczelne idee jego życia: przeżywanie obecności Boga oraz wierność prawu zakonnemu z miłości ku Bogu. W 1912 roku zanotował: "Codziennie przed rachunkiem sumienia dziękować Bogu za łaskę powołania, a również na znak wdzięczności odnawiać rano i wieczór z twarzą na ziemi moją profesję". Ostatecznym odniesieniem jego życia był Chrystus. On był dla niego wzorem posłuszeństwa i ubóstwa: "Zapatruj się na Jezusa wzgardzonego i ubogiego" - zanotował. Postanawia: "Cieszyć się będąc wyśmianym, zapomnianym, wzgardzonym, lekceważonym i we wszystkich innych cierpieniach, gdyż te są najpewniejsze oznaki miłości Boskiej ku mnie". Był świadom szczególnej więzi z Królową Karmelu, Matką swego Zakonu: "We wszystkich uciskach, strapieniach, dolegliwościach i pokusach uciekać się będę do najlepszej i najukochańszej mej Matki Maryi, której cały się ze wszystkimi sprawami oddaję, a nadto ją co godzinę pozdrawiać przez Zdrowaś Maryjo".

W 1930 roku kapituła prowincjalna wybrała go przeorem w Czernej. Ukochał ten dawny erem jak własny dom rodzinny. Poświęcił mu wszystkie siły swego dojrzałego życia, zarówno duchowe, jak też fizyczne. Przez jedenaście lat był jego przeorem, przez trzy lata (1936-1939) ekonomem. Okazał się świetnym organizatorem. Miłośnik tradycji nie bał się wprowadzać nowoczesnych osiągnięć technicznych. Na przyległym do klasztoru wzgórzu urządził tarasowe ogrody warzywne; wykorzystując spadek rzeczki opływającej klasztor zbudował na niej zaporę z małą elektrownią, które zaopatrywały klasztor w wodę i prąd elektryczny. Poszerzył plac przed ścianą frontową klasztoru, oddalając ją w ten sposób od ciążącego nad nią wzgórza. Przy alei św. Józefa wybudował kaplicę św. Anny oraz drugą pod wezwaniem męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poświęconą 25 czerwca 1944 roku.

Jednak działalność gospodarcza nie była najważniejszym polem jego działania. Przede wszystkim był ojcem duchowym swojej rodziny zakonnej; kimś na kształt dawnych opatów. Surowy dla siebie, od innych również wymagał wierności prawu ewangelicznemu, skodyfikowanemu w prawie zakonnym. Bardzo starannie przygotowywał wszystkie swoje konferencje dla wspólnoty. Dbał o obsługę duszpasterską klasztornego kościoła. Zorganizował chór, którego sam był dyrygentem. To dzięki niemu kościół czerneński zachwycał swoim śpiewem przygodnych uczestników nabożeństw, zwłaszcza nieszporów śpiewanych na dwa głosy.

O. Alfons znajdował także czas na comiesięczne konferencje dla członków bractwa szkaplerznego i dla karmelitanek bosych w Krakowie - jako ich spowiednik, na rekolekcje dla zgromadzeń zakonnych, dla Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego, którego był wizytatorem od 1936 roku. Po raz pierwszy w dziejach tej instytucji w Polsce, ktoś zajął się poważnie i całościowo jej sprawami. Przy pomocy ankiety przeprowadził rozpoznanie stanu liczbowego i potrzeb ośrodków terezjańskich, by następnie rozpocząć wizytację kanoniczną kolejnych placówek. W 1937 roku opracował i wydał statut dla Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego w Polsce.

Po wybuchu II wojny światowej Czerna należała do Generalnego Gubernatorstwa. Mimo różnorakich trudności związanych z okupacją, przeor czerneński nie rezygnował z normalnego toku prac. Kontynuował te, które rozpoczął przed wojną, w przekonaniu, że wojna jest faktem przejściowym i nie można wobec niej kapitulować. Warunki materialne klasztoru były bardzo trudne. Majątek ziemski został zajęty pod przymusowy zarząd niemiecki, stąd korzyści z niego były jeszcze mniejsze niż przed wojną. W kwietniu 1944 roku znaczną część klasztoru przeznaczono dla 160 dzieci z "Zakładu im. ks. Siemaszki" z Czernej, zajętego przez Niemców na cele wojskowe.

Późną wiosną 1944 roku Niemcy rozpoczęli budowę umocnień na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, zmuszając do pracy przy okopach okoliczną ludność. W przyległych do klasztoru lasach dochodziło do starć między partyzantką polską i radziecką a wojskiem i policją niemiecką. W takich okolicznościach 24 sierpnia zginął zastrzelony przez Niemców młodziutki nowicjusz, brat Franciszek Powiertowski. Wracał ze współbraćmi z Paczółtowic, gdzie ich starsi koledzy pracowali przy żniwach. Pochodził z Warszawy, tam miał rodzinę i stąd bardzo przeżywał powstanie warszawskie. Prosił Boga, by nikt z jego rodziny nie zginął bez stanu łaski, i w tej intencji ofiarował swoje życie. "Bóg chwycił go za słowo" - napisał kronikarz nowicjatu. Ale także go wysłuchał: rodzina wyszła cało z powstania, a zginął on, który się "schronił" do bezpiecznie położonego klasztoru. O. Alfons jako przełożony i ojciec zgromadzenia odprowadzał swego najmłodszego syna na cmentarz. Czy mógł wówczas wiedzieć, że kilka dni później spocznie obok niego?

Dnia 28 sierpnia przed południem oddział SA wszedł do klasztoru i przeprowadził pobieżną rewizję. Przebywającym w klasztorze zakonnikom, z wyjątkiem kilku najstarszych i niezdolnych do pracy (klerycy pracowali w Paczółtowicach), polecono udać się do punktu zbornego w Czernej. O. Alfons szedł razem z nimi. Przed opuszczeniem klasztoru pozwolono mu wstąpić do kościoła i pomodlić się przed łaskami słynącym obrazem Matki Bożej Szkaplerznej. Z Czernej wszyscy wyruszyli szosą w kierunku Krzeszowic. Eskortujący żołnierze jechali samochodem. Po pewnym czasie polecili o. Alfonsowi wsiąść do wozu i odjechali z nim. Ponowne spotkanie zakonników z Przeorem nastąpiło dopiero na drodze prowadzącej z Nawojowej Góry do Rudawy. Tam kolumnę dogoniła furmanka, na której leżał przykryty płaszczem zakonnym, okrutnie zmaltretowany przeor. Jeszcze żył. O. Walerian Rysika udzielił mu rozgrzeszenia. Furman otrzymał od Niemców rozkaz zawieść - ich zdaniem - zmarłego na cmentarz do Rudawy i tam go pochować. O. Alfons skonał już na cmentarzu.

Co stało się przedtem? Tego nikt z zakonników nie widział. Świadkami było kilka osób z Nawojowej Góry. Otóż samochód wiozący o. Alfonsa zatrzymał się niedaleko przydrożnej łąki. Żołnierze wypchnęli o. Alfonsa z wozu i polecili mu iść przed siebie. On nie zwracał na nich uwagi, w rękach trzymał różaniec i modlił się. Za idącym zaczęli strzelać. Kiedy upadł, podbiegli do niego i kopali go, wsypując mu ziemię do ust.

Mord nie miał motywów politycznych. O. Alfons nie angażował się w działania polityczne i tego mu nie zarzucano. Zginął, bo był kapłanem znanym w okolicy, cieszącym się uznaniem i cenionym.

Pochowano go następnego dnia późnym wieczorem na cmentarzu klasztornym w Czernej. "Mimo tego - pisał jeden ze świadków - że pogrzeb odbywał się w tajemnicy, uczestniczyła w nim spora gromada wiernych pogrążonych w smutku i płaczu. Ale chyba i poczuciu wewnętrznego przekonania, że ta śmierć ojca i kapłana była i jest świadectwem życia w wierności Chrystusowi i Kościołowi; że ma coś z piękna i wspomnienia śmierci pierwszych chrześcijan męczenników i ich pogrzebu w katakumbach. Działo się to wszystko w liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, którego... o. Alfons darzył szczególnym nabożeństwem i którego słowa: On ma róść, a ja się umniejszać (J 3, 30) przypominał nam w swych przemówieniach. On przyszedł, żył i umarł na świadectwo (por. J 1, 7)".

Wpatrzony w Chrystusa - pragnienie świętości
o. Honorat Gil OCD

Brat Alfons Maria, jako student pierwszego roku teologii, zapisał w notatniku rekolekcyjnym: "Jam jest droga, prawda i żywot" - rzekł Pan Jezus (J 14, 6). Cała nasza doskonałość, świętość i szczęśliwość zależy na zbliżeniu i naśladowaniu tego wzoru".

Notatkę taką, z najlepszymi zamiarami, czynił i czyni niejeden kleryk i niestety zbyt łatwo o niej potem zapomina. Dla brata Alfonsa Chrystus stał się mistrzem na cale życie. Nie na darmo jego umiłowanym świętym był Jan Chrzciciel, którego powołaniem było ukazywanie współczesnym Chrystusa i umniejszanie się. znikanie, aby Go sobą nie przesłaniać.

Innymi słowami postanowienie studenta powtórzy - również w trakcie rekolekcji - młody kapłan: .Jak najusilniej będę się starał, przy pomocy łaski Bożej, zawsze i we wszystkim naśladować przykład Pana naszego Jezusa Chrystusa, ponieważ kapłan jest drugim Chrystusem i o tyle tylko postąpi w doskonałości i zapewni zbawienie sobie a owocność swej pracy dla innych, o ile upodobni się do tego wzoru".

Jeszcze mocniej potrzebę całkowitego usunięcia siebie w cień. aby dać miejsce Chrystusowi, podkreśli ostatnia zapiska w tym samym notatniku, uczyniona kilka miesięcy przed śmiercią: "Jeżeli według ciała żyć będziecie, pomrzecie, ale jeżeli duchem sprawy ciała umartwicie, żyć będziecie". Jest to zdanie z Listu św. Pawła do Rzymian (8, 13).

O. Alfons wiedział, że Chrystus jest mistrzem wymagającym i zazdrosnym o miłość swoich uczniów. On sam przypominał mu o tym: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech sam siebie zaprze i weźmie krzyż swój, a naśladuje Mnie" (Mt 16, 24). "Tak tedy każdy z was, kto nie odstępuje wszystkiego, co ma, nie może być Moim uczniem" (Łk 14, 33). "Kto by chciał zachować duszę swoją, straci ją, a kto by stracił duszę swoją dla Mnie, znajdzie ją" (Mt 15, 25). "Jeśli kto idzie do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca i matki, i żony, i dzieci, i sióstr, i jeszcze też i duszy swojej, nie może być uczniem Moim" (Łk 14, 26). Przytoczone zdania wynotował brat Alfons jako program pracy dla siebie, pracy nad oczyszczaniem swojej miłości Chrystusa ze wszystkiego, co mogło zagrozić jej wyłączności, choćby to były dary i pociechy pochodzące od Boga. Dlatego postanawiał: "...wyrzekam się od tej chwili do końca żywota mego wszelkich słodyczy, pociech i rozkoszy czy to zmysłowych, czy umysłowych i duchowych, a chcę wiernie z Najśw. moją Matką Maryją stać pod krzyżem Jezusa, ufając Jej pomocy, i przyczynić się, że to pragnienie z miłości ku Jej Synowi i Jej miłości uczyniwszy, zdołam wypełnić".

Był to wymagający program pracy na całe życie. Z woli Bożej było to życie kapłana w Zakonie Najśw. Maryi Panny z Góry Karmel. Prawo zakonne, zwyczaje, tradycje były dla niego konkretnym sposobem życia Ewangelią Chrystusa. Drogą, którą ukazał mu Chrystus. Był pewny, że idąc wiernie tą drogą, będzie wierny Chrystusowi, swojemu Mistrzowi. Dlatego tak bardzo kochał swój Zakon i był wdzięczny Bogu za łaskę powołania. Codziennie dziękował za nią Bogu, "a na znak wdzięczności odnawiał rano i wieczór z twarzą na ziemi swoją profesję". Codziennie też badał swoje sumienie z wierności Chrystusowi.

Stale starał się pogłębić swoją znajomość Chrystusa, być bliżej Niego. Nie zadowolił się studiami teologicznymi, traktowanymi bardzo poważnie. Jako kapłan czynił to poprzez codzienne czytanie duchowne, staranne przygotowywanie konferencji i kazań, comiesięczne dni skupienia i roczne rekolekcje, a przede wszystkim przez codzienną modlitwę wspólnotową i prywatną. Na kolanach wpatrywał się w swojego Mistrza. Postrzegał Go jako posłusznego Ojcu, ubogiego i wzgardzonego. I wtedy pytał się siebie: "...a jak ja spełniam ślubowane posłuszeństwo i czemu wracam się do raz porzuconej własnej woli?" Jak wygląda w praktyce moje ubóstwo? Skoro jako kapłan ma być "drugim Chrystusem", musi Go naśladować w Jego posłuszeństwie, w Jego ubóstwie i w Jego upokorzeniu. "Ofiaruję się na wszelkie wzgardy, - postanawiał - upokorzenia, dokuczliwości od innych..." Postanawiał także "Cieszyć się będąc wyśmianym, wzgardzonym, lekceważonym i we wszystkich innych cierpieniach, gdyż te są najpewniejsze oznaki miłości boskiej ku mnie".

W pracy nad sobą doznawał niepowodzeń, czysto po ludzku niekiedy zapominał o podjętych postanowieniach, a czasem po prostu brakowało sił, aby być im wiernym. Dlatego wracał do nich, ponawiał je i szukał ratunku w modlitwie: "Obdarz mnie, najsłodszy Jezu, na mocy zasług Niepokalanej Matki i wszystkich Świętych, swoją, mocą i łaską, bym Ciebie poznał, ukochał i we wszystkim naśladował".

Ciągle zajęty, także sprawami czysto gospodarczymi, każdą wolną chwile wykorzystywał na modlitwę. Idąc korytarzem, czekając na interesanta - modlił się. W takich chwilach najchętniej sięgał po różaniec zwisający mu u pasa.

Ulubioną formą jego modlitwy była prywatna adoracja Najświętszego Sakramentu. Przed tabernakulum spotykał się sam na sam ze swoim Mistrzem. Dostrzegali to nawet świeccy pracownicy klasztoru. Jeden z nich zeznał na procesie beatyfikacyjnym, że "pod tym względem nikt w klasztorze mu nie dorównywał".

Najważniejszym i centralnym wydarzeniem każdego dnia starał się uczynić codzienną Mszę św. Aby jak najpełniej przeżyć to misterium spotkania z Chrystusem w Jego zbawczym dziele, każdą Mszę św. poprzedzał czytaniem duchownym i modlitwą. Również w modlitwie i czytaniu duchownym dziękował Bogu za dar Eucharystii. Uczestnicy jego Mszy św. dostrzegali wielką pobożność i dostojeństwo, z jaką ją sprawował. Będąc przełożonym starał się, aby również świeccy czynnie uczestniczyli we mszy św. Z miejscowych dziewcząt utworzył chór, który wspomagał śpiew wiernych. Wykorzystując swoje uzdolnienia muzyczne doprowadził do tego, że śpiewał cały kościół i to śpiewał ładnie. Nieszpory niedzielne śpiewali wierni podzieleni na dwa chóry: kobiet i mężczyzn. Wiele lat po śmierci o. Alfonsa przyjezdni mogli się przekonać, że jest możliwy dobrze wykonany religijny śpiew ludowy w czasie Mszy św.

Sylwetka o. Alfonsa, zawsze poważnego, pracowitego, rozmodlonego doskonale współgrała z pięknym otoczeniem i murami dawnego eremu czerneńskiego, który tak bardzo ukochał. Jeden ze świadków tak go wspomina: "Widziałem go ostatni raz na alei lipowej, ciągnącej się wzdłuż muru klasztornego. Szedł poważny i zamyślony, choć świat się wokół niego śmiał i tą świeżą zielenią drzew, i tymi kwiatami na wyrębach, i perlistą kaskadą śpiewów ptaszęcych... Pomyślałem wtedy, że takimi musieli być średniowieczni mnisi..."

Sługa wierny - przełożeństwo w Czernej
o. Honorat Gil OCD

Obejmując po raz pierwszy urząd przeora w Czernej 20 maja 1930 roku o. Alfons mówił do zebranej wspólnoty: "Posłuszeństwem powodowany przybywam tutaj z jednej strony radośnie, tak jak dziecko, które dawno opuściło swój rodzinny dom, zawsze czuje się szczęśliwe, gdy może doń powrócić i odpomnieć sobie beztroskie lata młodości, ale równocześnie i z pewną trwogą z powodu urzędu, jaki mi powierzono, i jego wielkich obowiązków". I dalej mówił: "Planów górnolotnych nie mam, a program, którego zamierzam się trzymać, jest bardzo prosty, nieskomplikowany i dla nas jako dla zakonników niezbędnie potrzebny, ten mianowicie, że i sam chcę wypełnić, i od innych tego tylko wymagać, do czego nas śluby zakonne, Reguła, Konstytucje i inne nasze przepisy zobowiązują".

O. Alfons miał zupełną rację: nie układał żadnego programu dla swoich rządów, postanawiał tylko w dalszym ciągu żyć zgodnie z tym, co postanowił sobie u początków zakonnego życia. Już bowiem jako młody kleryk postanowił: "Wszystkie swoje czynności wykonywać z zastanowieniem, rozwagą, z pragnieniem spełnienia woli Bożej zawartej w przepisach..." I dalej: "Cel mojego życia jest chwała Boża, zawierająca się w spełnianiu woli Bożej i zbawienie własnej duszy, a wszystko inne jest jedynie środkiem służącym temu celowi". Nowością w tym programie było przyjęcie na siebie obowiązku współpracy ze wspólnotą zakonną, aby również ona jako całość ten cel realizowała, do czego była zobowiązana na równi z nim.

Już młody kleryk rozumiał, że nie można doskonale wypełnić woli Bożej, jeżeli się nie zrezygnuje z woli własnej. Fundamentem i usprawiedliwieniem takiej rezygnacji może być jedynie wiara, że tylko w ten sposób można osiągnąć najgłębsze zjednoczenie z Bogiem w miłości. Nie chodziło tu więc o zewnętrzną wierność prawu za-konnemu wynikającą tylko z poczucia obowiązku, z troski o harmonię w klasztorze, aby wspólnota mogła dobrze funkcjonować na poziomie ludzkim. Chociaż z drugiej strony poczucie obowiązku może wspomagać motywację nadprzyrodzoną w zachowaniu prawa zakonnego i obowiązków klasztornych. O. Alfons niewątpliwie miał takie, wyniesione z domu, poczucie obowiązku, jednak nie poprzestał na tym naturalnym poziomie. Świadomie i z wielką troską pracował nad tym, aby istotnym motywem jego wierności było naśladowanie swego Mistrza - Chrystusa. Dlatego wynotował sobie również te słowa z Ewangelii św. Jana: "Kto Mnie miłuje, będzie chował mowę moją. i mój Ojciec umiłuje go i do niego przyjdziemy i mieszkanie u niego uczynimy" (14, 23).

Jeżeli wierność prawu zakonnemu ma być wyrazem miłości, nie może to być wierność wybiórcza. Należy w pełni zaufać temu, komu się zawierzyło. Dlatego nie wolno "przenosić bogactwa nad ubóstwo, zdrowia nad chorobę, przyjemności i rozkosze nad cierpienia, lecz przeciwnie, gdyż przez te ostatnie pewniej możemy cel osiągnąć..." Do tej samej myśli powrócił w następnym roku, również w czasie rekolekcji (1914). Jedynym postanowieniem, jakie wówczas uczynił, było ustawiczne dążenie do "...zupełnego poddania się i spełnienia woli Bożej, zawartej we wszystkich przepisach i rozkazach przełożonych, a przy tym wszelkie zdarzenia, nieszczęścia, wypadki czy to dobre, czy złe, uważać jako pochodzące od Boga, który wszystkim kieruje i rządzi, bez którego woli włos z głowy nam nie spada, który wszystko rozrządza ku dobru, pożytkowi i chwale swoich miłośników i wybranych. W tej cnocie zawsze przy pomocy Jezusa i Maryi, i świętych moich Patronów będę się starał ćwiczyć, ona będzie cnotą dzienną i tygodniową, o niej najczęściej będę rozmyślał, aby mi niejako w krew i kości przeszła i drugą naturą się stała".

Przytoczone słowa ukazują najgłębsze motywacje wierności o. Alfonsa. Przede wszystkim ma to być wierność z miłości, a po drugie powinna ona stać się czymś naturalnym, czymś codziennym, drugą naturą. Czy myśl ta nie przypomina słów Chrystusa: "Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał..." (J 4, 34).

Miłość Boga przynaglała o. Alfonsa do wymagania od siebie. Ta sama miłość i poczucie nałożonego nań obowiązku - kiedy był przełożonym - wymagały od niego, aby powierzeni jego pieczy zakonnicy również realizowali w codziennym życiu wielkie ideały swego powołania. Święci nie są jednak wygodnymi towarzyszami życia, także w klasztorach. I to jest ich krzyżem. Zwłaszcza gdy są przełożonymi. Nie wszyscy podwładni potrafią dotrzymać im kroku, nie wszyscy ich rozumieją. Również o. Alfonsa nie wszyscy rozumieli. Niektórzy współbracia, a także i świeccy, oskarżali go o nadmierną surowość. "Trudna jest ta mowa" (J 6, 60) - mówili za życia i po śmierci.

Syn Maryi - maryjna duchowość ojca Alfonsa Marii
o. Honorat Gil OCD

O. Alfons otrzymał szkaplerz Matki Bożej z Góry Karmel jako gimnazjalista. Było to jego pierwsze spotkanie z maryjną duchowością karmelitańską. Szkaplerz stał się dla niego znakiem szczególnej opieki Maryi i równocześnie zobowiązaniem do naśladowania Jej cnót. W Czernej, w dniu obłóczyn, przed obrazem Matki Bożej Szkaplerznej, otrzymał habit karmelitański na znak wstąpienia do Zakonu Najśw. Maryi Panny z Góry Karmel. W każdą sobotę razem ze wspólnotą klasztorną rano śpiewał wotywę szkaplerzną a wieczorem przed ołtarzem Matki Bożej piękną antyfonę "Salve Regina - Witaj Królowo". Zwyczajowo, przed udaniem się na spoczynek, szedł przed ten sam obraz, aby swojej Matce podziękować za łaski otrzymane w ciągu dnia, polecić Jej opiece swoich bliskich i odpoczynek nocny.

Po roku nowicjatu złożył śluby zakonne "Bogu i Najśw. Maryi Pannie z Góry Karmel", poprawniej: Bogu przez ręce Matki. Śluby jeszcze głębiej związały go z Maryją. Czuł się Jej dzieckiem, ufał Jej, ufał, że idąc za Nią, dojdzie do domu Ojca: "Będę starał się o dziecięcą ufność do Jezusa i Maryi, w ich łasce stale ufając, że powoli dojdę do mojego celu. Ufność niewzruszona zwycięża Boga". A nieco wcześniej postanowił: "We wszystkich uciskach, strapieniach, dolegliwościach i pokusach uciekać się będę do najlepszej i najukochańszej mej Matki Maryi, której cały się ze wszystkimi sprawami oddaję..." Wiele razy w ciągu dnia pozdrawiał Ją, odmawiając "Zdrowaś Maryjo", całując szkaplerz - znak Jej obecności w jego życiu, znak Matki.

W uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, 16 lipca, otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł za św. Rafałem - którego poznał w Wadowicach jako mały chłopiec - powiedzieć: dzięki Jej przyzwoleniu na wcielenie "wzniosło się drzewo krzyża, na którym Bóg odkupił świat... Zamieszkał Zbawca na ołtarzach". Szczęśliwy udał się do rodzinnej parafii z prymicjami, chociaż trwała jeszcze wojna. A wracając z domu rodzinnego do Wiednia, po drodze wstąpił do Częstochowy, aby Maryi podziękować za dar kapłaństwa. "Długo i długo modliłem się i polecałem Pani naszej w Jej przybytku, z którego taki blask i urok na kraj cały bije, gdzie tysiące serc zbolałych i skołatanych pokój i ukojenie znalazły..." Dwukrotnie odprawił Mszę św. w kaplicy cudownego Obrazu i zwiedził dokładnie Jasną Górę i jej zabytki.

Możemy powiedzieć, że ciągle uczył się Matki, a Ona uczyła go poznawać Chrystusa Ukrzyżowanego, bo taki właśnie - jak wiemy - był jego Mistrzem. Dlatego pragnął "wiernie z Najśw. (...) Matką Maryją stać pod krzyżem Jezusa, ufając Jej pomocy..."

Wiedział, że "życie doczesne jest walką, i to twardą, bezpardonową walką". Przed tą walką nie można uciec, ale tej walki nie można też przegrać. Trzeba w niej szukać sprzymierzeńca. Jest nim Maryja. Ona jest "wieżą warowną, tą wieżą Dawidową, uzbrojoną we wszelką broń, przy pomocy której wszyscy nieustraszeni mocarze ducha tryumfują nad potężnymi swymi wrogami... Jeśli z Nią zawrzemy przymierze, jeżeli wspólnie z Nią będziemy walczyć, bądźmy spokojni. Zwycięstwo jest nasze".

O. Alfons Maria kochał Maryję sercem dziecka. Kochał Jej Zakon z całą jego tradycją, z miłą sercu legendą o eliańskim pochodzeniu. Także ta legenda przybliżała mu postać Maryi. Czyż nie było to miłe, że Maryja odwiedzała uczniów Eliasza na górze Karmel? Czyż każda matka nie odwiedza swoich dzieci w ich domach? Do dzisiaj na Karmelu pokazują kamień, na którym przysiadała, aby odpocząć. Czyż wyrazem Jej macierzyńskiej troski nie było obdarowanie swoich dzieci szkaplerzem, własną suknią? Był to gest Matki, zatroskanej o dobro duchowe dzieci. Zwrócił na to uwagę Ojciec św. w jednym z przemówień do młodzieży: "Gdy dzieci rosną, gdy wyrastają ze swych ubrań..., matka stara się temu zaradzić... I właśnie Ona, Dziewica Karmelu, Matka Szkaplerza świętego, mówi nam o swej macierzyńskiej trosce, o swym zatroskaniu o nasze odzienie... w sensie duchowym, o odzianiu nas łaską Bożą..." To jest właśnie istotą nabożeństwa szkaplerznego.

O. Alfons jako młody kleryk postanowił trwać z Maryją pod krzyżem Jezusa i był temu postanowieniu wierny. Ona, najlepsza z matek, także pozostała wierna swojej obietnicy i towarzyszyła mu w jego drodze krzyżowej. Przed uprowadzeniem z klasztoru poszedł do kościoła, by się polecić Jezusowi i Matce w Jej obrazie. W drodze przez cały czas odmawiał różaniec. Czynił to także wtedy, gdy padły śmiertelne strzały. Na różańcu zacisnęły się jego palce w śmiertelnym skurczu, mówiąc - zamiast ust - "módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę naszej śmierci".

Wychowawca w Małym Seminarium w Wadowicach
o. Honorat Gil OCD

W ostatnich dniach września 1920 roku o. Alfons został mianowany prefektem, faktycznie zaś dyrektorem i nauczycielem Małego Seminarium w Wadowicach. Gdy przed laty był jego alumnem, mieszkał w klasztorze i uczęszczał do miejscowego gimnazjum. W okresie wojny lokale internackie zostały zajęte na cele wojskowe. Teraz, po długich dyskusjach, przełożeni prowincji zdecydowali się otworzyć prywatne gimnazjum. Zadanie to zlecono o. Alfonsowi. Było to wyrazem wielkiego zaufania dla niego i wiary w jego zdolności organizacyjne i pedagogiczne.

O. Alfons nie miał przygotowania pedagogicznego, nie miał też uprawnień do uczenia w szkole średniej. Miał jednak jedną cechę niezbędną dla każdego wychowawcy: odczuwał potrzebę uczenia się od tych, którzy posiadali wiedzę i doświadczenie. Skontaktował się z wychowawcami ze zgromadzenia księży misjonarzy, korzystał z rad długoletniego wychowawcy, o. Jana Baptysty Bouchauda, brał udział w konferencjach urządzanych przez kuratorium krakowskie. Ponadto odznaczał się zdrowym rozsądkiem, stanowczością w dążeniu do tego, co uważał za słuszne, widział potrzebę dobrej szkoły i robił, co mógł, aby taką szkołę stworzyć.

Nie zniechęcił się tym, że szkoła właściwie nie miała niczego: ani niezbędnych pomieszczeń, ani nauczycieli, ani pomocy naukowych. Dzięki jego naciskom w latach 1927-1928 rozbudowano budynek szkolny i zatrudniono nauczycieli świeckich, którzy realizowali program szkół państwowych.

Jakim wychowawcą i nauczycielem był o. Alfons? "Pamiętamy go, pisał o. Bernard Smyrak, my, jego wychowankowie, jako doskonałego wychowawcę w gimnazjum. Zrównoważony, spokojny, konsekwentny w postępowaniu, wywierał postępowaniem swoim zbawienny wpływ na młodzież. Chociaż był wymagającym, chociaż nie puszczał płazem uchybień i wykroczeń, to jednak studenci nie czuli do niego żalu, wiedząc, że tylko ich dobro ma na względzie".

Czuł się odpowiedzialny za całokształt życia szkoły. Kiedy walczył o rozbudowę kolegium, zależało mu nie tylko na salach dydaktycznych, ale również na zapewnieniu wychowankom właściwych warunków bytowych, a więc łazienek i sanitariatów, sali gimnastycznej i rekreacyjnej, gdzie alumni w dniach niepogody spędzali czas wolny od nauki. Był zwolennikiem odpoczynku czynnego. W ogrodzie klasztornym urządził boisko sportowe dla alumnów. Co tydzień uczęszczał z nimi na kilkugodzinne spacery w pobliskie góry. Kilka razy w roku organizował całodzienne wycieczki.

Ogromną rolę wychowawczą i integracyjną spełniały urządzane przez uczniów różnego rodzaju imprezy artystyczne. Niezależnie od tradycyjnych jasełek, przynajmniej dwa razy w roku alumni przygotowywali jakieś przedstawienie, brali również udział w przedstawieniach w gimnazjum Księży Pallotynów; korzystali z imprez artystycznych organizowanych w gmachu miejscowego Sokoła.

Alumni uczyli się grać na instrumentach muzycznych, w niedziele i święta pod kierunkiem prefekta śpiewali w kościele podczas sumy i nieszporów.

Ze zrozumiałych powodów o. Alfons kładł duży nacisk na wychowanie religijne alumnów. Przynosili oni z domów rodzinnych zamiłowanie do praktyk religijnych i zdrową pobożność, na której można było budować dalszy rozwój życia religijnego. W pierwszym rzędzie prefekt zwracał uwagę na ogólną kulturę bycia, zachowanie porządku, sumienność w wykonywaniu obowiązków. Cnoty naturalne miały stanowić fundament życia religijnego. Najważniejszym aktem religijnym każdego dnia była ranna msza św. Przygotowywała do niej lektura pobożnego rozmyślania. Chłopcy spotykali się również na wspólnych modlitwach wieczornych. Kończyło je "słówko" prefekta, czyli krótka refleksja religijna, oparta na przykładzie.

O. Alfons potrafił umiejętnie scalić wszystkie podstawowe elementy wychowania w celu osiągnięcia pełnej dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej. Nie dążył do izolacji alumnów od świata zewnętrznego, przeciwnie, uważał, że powinni mieć kontakt z rodziną i realiami życia codziennego i ten kontakt mieli zapewniony.

Następca o. Alfonsa na urzędzie prefekta napisał o nim w kronice szkolnej: "Odznaczał się wielkim umiarkowaniem, spokojnym sądem i chłodem w swym postępowaniu. Zjednał sobie swą działalnością wielkie uznanie i wiele wdzięczności u swych wychowanków".

Męczennik - zamordowany przez hitlerowców
o. Honorat Gil OCD

Późną wiosną Niemcy rozpoczęli budować okopy i umocnienia wojskowe na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa. Do pracy przymuszano miejscową ludność, usiłując przekonać ją, że Niemcy bronią również Polski i Kościoła przed inwazją bolszewicką. Ponieważ argumenty te nie skutkowały, urządzano obławy na ludzi. Zakonnicy z klasztoru w Czernej zostali od tych prac uwolnieni.

Taką właśnie łapankę 28 sierpnia urządzono w okolicach Krzeszowic. Zanim oddział SA zjawił się w klasztorze, zamordował kilka osób w Filipowicach, w Nowej Górze i w Czernej. Mordy te miały wyłącznie cel terrorystyczny. W klasztorze Niemcy przeprowadzili pobieżną rewizję oraz polecili wszystkim zakonnikom, z wyjątkiem najstarszych i niezdolnych do pracy (klerycy pracowali przy żniwach w Paczółtowicach), udać się do punktu zbornego w Czernej. Szedł z nimi również przeor klasztoru, o. Alfons Maria, którym Niemcy interesowali się w szczególny sposób. Z Czernej kolumna świeckich i zakonników wyruszyła w kierunku Krzeszowic. Eskortujący ją żołnierze jechali samochodem. Po pewnym czasie polecono o. Alfonsowi wsiąść do samochodu i odjechano z nim.

Ponowne spotkanie zakonników z przeorem nastąpiło dopiero na drodze z Nawojowej Góry do Rudawy. Tam dogoniła ich furmanka, w której leżał przykryty płaszczem zakonnym, okrutnie zmaltretowany przeor. Jeszcze żył, chociaż był nieprzytomny. O. Walerian Ryszka udzielił mu rozgrzeszenia. Furman otrzymał polecenie odwiezienia zmarłego - zdaniem Niemców - na cmentarz do Rudawy i tam go pochować. O. Alfons skonał już na cmentarzu.

Co stało się przedtem. Około trzech kilometrów na wschód od Krzeszowic samochód z o. Alfonsem skręcił w prawo w wiejską drogę w głąb Nawojowej Góry. Po kilkudziesięciu metrach samochód zatrzymał się obok łąki. O. Alfonsa wypchnięto z samochodu i rozkazano mu iść przed siebie przez łąkę. Dwóch żołnierzy zatrzymało się przy kopce siana, jeden z nich krzyknął na Sługę Bożego, a gdy ten się odwrócił, obaj zaczęli strzelać. Kiedy o. Alfons upadł, podeszli do niego i jeden z żołnierzy wrzucił mu do otwartych ust ziemię z kretowiska.

Wprawdzie Sługa Boży zginął w czasie akcji terrorystycznej, rzeczywisty motyw śmierci nie miał jednak nic wspólnego z tą akcją. Hitlerowcy podawali różne, zaprzeczające sobie, powody tego zabójstwa. Jeden z żołnierzy powiedział sołtysowi z Nawojowej Góry, że o. Alfons został zastrzelony, ponieważ nie posłał kleryków do kopania okopów. Zakonnikom natomiast powiedziano, że przeor zginął w wyniku wypadnięcia z samochodu. Szef policji niemieckiej w Generalnym Gubernatorstwie, gen. Walter Bierkamp, w liście do gubernatora Hansa Franka z 25 września 1944 r. twierdził - wbrew faktom - że o. Alfons został zatrzymany w Nawojowej Górze, ponieważ zniechęcał robotników do pracy przy kopaniu okopów i zastrzelony w czasie próby ucieczki.

W rzeczywistości zabójstwo o. Alfonsa było z góry zaplanowane. Żołnierze wchodząc do klasztoru odgrażali się, że się nie obejdzie bez kilku pogrzebów. W drodze przeora oddzielono od zakonników i zabrano do samochodu, gdzie był maltretowany. Szczególnym wyrazem okrucieństwa było spowodowanie takiej sytuacji, by móc mu strzelać prosto w twarz. O nienawiści żołnierzy wobec ofiary świadczy również wrzucanie ziemi do otwartych ust konającego. W tym miejscu trzeba przypomnieć, że ostre prześladowanie przez hitlerowców Kościoła katolickiego na ziemiach polskich było nie tylko elementem walki z polskością, ale wynikało z zasadniczej wrogości nazizmu wobec chrześcijaństwa. Dlatego oddziały SA, powstałe z bojówek hitlerowskich, były wychowywane w duchu szczególnej nienawiści do chrześcijaństwa i Kościoła.

Nienawiść ta uwidoczniła się również w sposobie powiadomienia zakonników o śmierci przeora. Jeden z żołnierzy uczynił to śmiejąc się, spodziewał się bowiem zadowolenia ze strony młodych zakonników. Niemcy wiedzieli, że przeor był wymagający i nie mogli pojąć, że to nie strach przed przełożonym był przyczyną ich wierności powołaniu zakonnemu. Wynika stąd, że istotnym powodem zabójstwa o. Alfonsa była nienawiść hitlerowców do znanego w okolicy kapłana i zakonnika oraz do ideałów, które on reprezentował swoim życiem i postępowaniem.

Św. Teresa od Jezusa, za św. Janem Chryzostomem, twierdzi, że "Nie tylko przelanie krwi jest doskonałym męczeństwem, ale również powstrzymanie się całkowite od grzechów i wierne przestrzeganie Bożych przykazań". Sługa Boży oba te rodzaje męczeństwa połączył w sobie, przez całe bowiem życie z wielką gorliwością pragnął wypełniać słowa Chrystusa: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16,24). Te słowa Chrystusa były dla niego drogowskazem aż do ostatnich chwil życia.

Krótko przed śmiercią zanotował w zapiskach rekolekcyjnych słowa św. Pawła: "Jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała - będziecie żyli" (Rz 8,13). Spokojne przyjęcie śmierci było dla Sługi Bożego ostatnim aktem "uśmiercenia ciała", aby żyć Duchem. Dowodzą tego okoliczności śmierci. Przed opuszczeniem klasztoru, świadomy odpowiedzialności za klasztor, sprawy zgromadzenia przekazał jednemu z ojców. Następnie udał się do kościoła, by się pomodlić przed Najśw. Sakramentem i przed łaskami słynącym obrazem Matki Bożej Szkaplerznej. W drodze cały czas modlił się na różańcu, czynił to również wówczas, gdy padły skierowane do niego strzały. Nieprzytomny, a potem już umarły, kurczowo trzymał w swoich rękach różaniec, znak synowskiej więzi z Królową męczenników. Ze spokojem i złączony z Bogiem w modlitwie przyjął zadaną mu niesłusznie śmierć, składając Bogu swoje życie w ofierze.

Pogrzeb Sługi Bożego odbył się następnego dnia, późnym wieczorem, na cmentarzu zakonnym w Czernej. Chociaż miał miejsce w sytuacji ogólnego zastraszenia, wzięła w nim udział liczna grupa mieszkańców Czernej. Niektórzy z nich głośno mówili, że umarł męczennik. Przekonanie wspólnoty klasztornej o teologicznym męczeństwie najmocniej wyraża napis na pomniku, postawionym 2 września 1945 r. w miejscu rozstrzelania Sługi Bożego: "Zwyciężyłeś zwycięstwem Boga. (...) Bo gdy świat broczył, szukał Pan ofiary, co by miłością przemogła nienawiść".

Słowa te są zrozumiałe w kontekście dopiero co zakończonej najokrutniejszej wojny w dziejach świata, która wyzwoliła w milionach ludzi nienawiść. Prawdziwym przeciwstawieniem tej nienawiści mogła być tylko heroiczna miłość wielu, wśród nich św. Maksymiliana Kolbego, św. Edyty Stein, Męczenników II wojny światowej, których do chwały ołtarzy wyniesie Jan Paweł II podczas najbliższej pielgrzymki do Ojczyzny. Jednym z nich będzie sługa Boży o. Alfons Maria Mazurek, przeor z Czernej.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie
Jan Paweł II

(...) "Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości".

Do kogo jeszcze odnoszą się te słowa? Odnoszą się do wielu, wielu ludzi, którym w ciągu dziejów ludzkości dane było cierpieć prześladowanie dla sprawiedliwości. Wiemy, że trzy pierwsze stulecia po Chrystusie były naznaczone straszliwymi prześladowaniami, zwłaszcza za panowania niektórych cesarzy rzymskich, od Nerona do Dioklecjana. A chociaż od czasu Edyktu Mediolańskiego prześladowania ustały, to jednak powracały one w różnych momentach historii na wielu miejscach ziemi.

Nasze stulecie, nasze dwudzieste stulecie, również zapisało wielką martyrologię. Sam w ciągu dwudziestu lat mego Pontyfikatu wyniosłem do chwały ołtarzy wielkie grupy męczenników: japońskich, francuskich, wietnamskich, hiszpańskich, meksykańskich. A iluż ich było w okresie drugiej wojny światowej i w czasie panowania totalitarnego systemu komunistycznego! Cierpieli i oddawali życie w hitlerowskich czy też sowieckich obozach zagłady. Za kilka dni w Warszawie ma się dokonać beatyfikacja 108 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w obozach. Przyszedł teraz czas przypomnienia tych wszystkich ofiar i oddania im czci należnej. "A są to często męczennicy nieznani, jak gdyby «nieznani żołnierze wielkiej sprawy Bożej»" - napisałem w Liście apostolskim "Tertio millennio adveniente" (n. 37). I dobrze, że się o nich mówi na ziemi polskiej, bo ta ziemia zaznała wyjątkowego udziału w tej wielkiej współczesnej martyrologii. Dobrze, że się to mówi w Bydgoszczy! Oni wszyscy dali świadectwo wierności Chrystusowi pomimo przerażających swoim okrucieństwem cierpień. Krew ich spłynęła na naszą ziemię i użyźniła ją na wzrost i na żniwo. Wydaje ona owoc stokrotny w naszym narodzie, który wiernie stoi przy Chrystusie i Ewangelii. Trwajmy nieustannie w jedności z nimi. Dziękujmy Bogu, że zwycięsko przeszli przez trudy: "Bóg (...) doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę" (Mdr 3,6). Oni stanowią dla nas wzór do naśladowania, z ich krwi winniśmy czerpać moce do codziennej ofiary, jaką mamy składać Bogu z naszego życia. Są dla nas przykładem, byśmy tak jak oni odważnie dawali świadectwo wierności Krzyżowi Chrystusa. (...)

Męczeństwo jest zawsze wielką i radykalną próbą dla człowieka. Najwyższą próbą człowieczeństwa, próbą godności człowieka w obliczu samego Boga. Tak, to jest wielka próba człowieka rozgrywająca się na oczach samego Boga, ale i zapominającego o Bogu świata. W tej próbie człowiek odnosi zwycięstwo, wsparty Jego mocą i staje się wymownym świadkiem tej mocy.

Czyż nie stoi przed taką próbą matka, która podejmuje decyzję, by złożyć z siebie ofiarę, by ratować życie swego dziecka? Jak wiele było i jest takich bohaterskich matek w naszym społeczeństwie. Dziękujemy im za przykład miłości, która nie cofa się przed największą ofiarą. Czyż nie stoi przed taką próbą człowiek wierzący, który broni prawa do wolności religijnej i wolności sumienia? Myślę tu o tych wszystkich braciach i siostrach, którzy w czasie prześladowań Kościoła dawali świadectwo wierności Bogu. Wystarczy przypomnieć niedawną historię Polski i innych krajów oraz prześladowań i trudności, jakim poddawany był wówczas Kościół w Polsce i wierzący w Boga. Była to wielka próba sumień ludzkich, prawdziwe męczeństwo wiary, która domagała się wyznania przed ludźmi. Był to czas doświadczenia niejednokrotnie bardzo bolesnego. I dlatego za szczególną powinność naszego pokolenia w Kościele uważam zebranie wszystkich świadectw o tych, którzy dali życie za Chrystusa. Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba go zbadać, trzeba go stwierdzić, trzeba go spisać. Tak jak spisały martyrologia pierwsze wieki Kościoła, i to jest do dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenników pierwszych stuleci. Proszę wszystkie Episkopaty, ażeby do tej sprawy przywiązały należytą uwagę. Nasz wiek, wiek XX, ma swoją wielką martyrologię w wielu krajach, w wielu rejonach ziemi. Trzeba ażebyśmy przechodząc do trzeciego tysiąclecia spełnili obowiązek, powinność wobec tych, którzy dali wielkie świadectwo Chrystusowi w naszym stuleciu. Na wielu sprawdziły się w pełni słowa z Księgi Mądrości: "Bóg (...) doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę" (3, 6). Dzisiaj chcemy oddać im cześć za to, że nie lękali się podjąć tej próby i za to, że nam pokazali drogę, którą trzeba iść w nowe tysiąclecie. Oni są dla nas jakimś wielkim wołaniem i wezwaniem zarazem. Ukazują swoim życiem, że światu takich właśnie potrzeba Bożych szaleńców, którzy będą szli przez ziemię, jak Chrystus, jak Wojciech, Stanisław, czy Maksymilian Maria Kolbe i wielu innych. Takich, którzy będą mieli odwagę miłować i nie cofną się przed żadną ofiarą w nadziei, że kiedyś wyda ona owoc wielki.

(Fragment homilii wygłoszonej podczas Mszy świętej 7 czerwca 1999 r. w Bydgoszczy).


(...) Dochodzimy do naszych męczenników.

Dziś właśnie świętujemy to zwycięstwo, świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu. Pośród nich jest arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski, pasterz diecezji płockiej, zamęczony w Działdowie; jest biskup Władysław Gorał z Lublina, torturowany ze szczególną nienawiścią tylko dlatego, że był biskupem katolickim. Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi i ci, którzy umierali, posługując współwięźniom chorym na tyfus; są umęczeni za obronę Żydów. Są w gronie błogosławionych bracia i siostry zakonne, którzy wytrwali w posłudze miłości i w ofiarowaniu udręk za bliźnich. Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi.

Jeśli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji stu ośmiu męczenników duchownych i świeckich, to przede wszystkim dlatego, że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa - darem przywracającym nadzieję.

"Munire digneris me, Domine Jesu Christe (...), signo sanctissimae Crucis tuae: ac concedere digneris mihi (...) ut, sicut hanc Crucem, Sanctorum tuorum reliąuiis refertam, ante pectus meum teneo, sic semper mente retineam et memoriam passionis, et sanctorum victorias Martyrum" - oto modlitwa, jaką odmawia biskup zakładając krzyż pektoralny: "Racz mnie umocnić, Panie, znakiem Twego krzyża, i spraw, abym tak, jak ten krzyż Z relikwiami świętych noszę na swojej piersi, tak zawsze miał w myśli i pamięć męki Twojej i zwycięstwo, jakie odnieśli Twoi męczennicy". Dziś czynię to wezwanie modlitwą całego Kościoła w Polsce, który niosąc od tysiąca lat znak męki Chrystusa wciąż odradza się z posiewu krwi męczenników i żyje pamięcią zwycięstwa, jakie oni odnieśli na tej ziemi.

Gdy bowiem dokonujemy tego uroczystego aktu, niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (por. Rz 8, 37). Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!

Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych: Reginy Protmann, Edmunda Bojanowskiego i 108 Męczenników. Spodobało się Bogu "wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci" twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef 2, 7). Oto "bogactwo Jego łaski", oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Amen.

(Fragment homilii wygłoszonej podczas Mszy św. beatyfikacyjnej 13 czerwca 1999 r. w Warszawie).

Mówi świadek
Wspomnienie Bogumiła Grainer-Grajewskiego

Poczuwając się w sumieniu i kierując się wdzięcznością za otrzymaną pomoc w czasie okupacji od Ojców Karmelitów Bosych w Czernej oraz trwającym procesem beatyfikacyjnym stwierdzam, co następuje:

W czasie okupacji wraz z całą 10osobową rodziną zmuszeni byliśmy opuścić Śląsk. Zamieszkaliśmy w Czernej, gdzie otrzymaliśmy schronienie u Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus w tak zwanym domku u "Jakubek". Życie w czasie okupacji było bardzo trudne. W tych to ciężkich czasach wspierały nas, jak tylko było to możliwe, siostry Karmelitanki Dzieciątka Jezus oraz za wiedzą Ojca Przeora Alfonsa Ojcowie Karmelici, organizując punkt żywienia oraz udzielając nie tylko dyskretnej pomocy materialnej, lecz także i duchowej.

Ojca Alfonsa miałem możność poznać osobiście służąc Jemu do Mszy św. w domowej kaplicy u "Jakubek" w ramach comiesięcznego nawiedzania chorej siostry Józefy. Ponadto Ojca Przeora spotykałem prawie codziennie w samym klasztorze ojców karmelitów, któremu wcześnie rano służyłem do Mszy św. przed obrazem Czerneńskiej Matki Boskiej Szkaplerznej.

Wiele wspomnień pozostało mi z życia Ojca Przeora. W klasztorze przez pewien czas opiekowałem się sparaliżowanym ojcem Nepomucynem. W klasztorze przebywałem prawie codziennie, służąc Ojcom Karmelitom do Mszy św. oraz pomagając w pracach w klasztornym ogrodzie. Charakteryzując postać Przeora zapamiętałem: był krępej budowy, silnym, dobrze zbudowanym, o twarzy poważnej, lecz pogodnej, przenikliwym, lecz łagodnym wzrokiem budzącym respekt i szacunek. Cieszył się dużym autorytetem. Swoją osobowością wywierał duży wpływ na zgromadzenie zakonne jak i na ludzi, z którymi się zetknął. Mówił niewiele, ze spokojem i tylko to, co było konieczne. Posiadał wielostronne zainteresowania. Był miłośnikiem przyrody, która w Czernej w tym czasie była wspaniała i zawsze piękna w swych czterech porach roku. Ojciec często oddawał się kontemplacji i wyrażał podziw dla bogactwa wspaniałej przyrody w swoich kazaniach. Potrafił w prostych słowach ukazywać wspaniałe dzieła rak Bożych. Zajmował się pszczelarstwem. Osobiście projektował ule, które później wykonywał klasztorny stolarz (p. Adamek). Osobiście doglądał i opiekował się pasieką przy klasztornym ogrodzie.

Prowadził działalność charytatywną, organizując w tym czasie dla potrzebującej i głodującej ludności posiłki. Pomagał w sposób dyskretny, bez rozgłosu, potrzebującym pomocy, między innymi naszej rodzinie. Ojciec Alfons posiadał wielką ufność i wiarę w pomoc Matki Bożej. Wyrażało się to między innymi i w tym, że pomimo "beznadziejności sytuacji", w jakiej w tym czasie znajdowała się nasza Ojczyzna, ze spokojem, z myślą o przyszłości nie zaniechał potrzebnych prac budowlano-konserwatorskich. Wybudował zbiornik wodny na stoku góry, zasilany wodą ze źródła. Pompy zasilane były przez własną elektrownię. Elektryczność wytwarzana była przez prądnicę poruszaną energią wodną. Dbał o ład, estetykę i porządek w klasztorze jak i jego otoczenia. Budował kaplice. W większym zaś stopniu angażował się osobiście o duchowy rozwój czerneńskiej ludności. Pomimo okupacji działało i rozwijało się Bractwo Szkaplerza Świętego. Założony został żeński chór, który uświetniał i pomagał głębiej przeżyć liturgię i uczestnictwo w nabożeństwach. Ojciec Alfonsa miał wielkie nabożeństwo do Matki Bożej Szkaplerznej i św. Józefa. Osobiście głosił kazania w czasie nowenny przed świętem Matki Boskiej Szkaplerznej. Kazania głosił w formie wykładu spokojnym i zrównoważonym głosem z siłą przekonania.

Słuchając kazania wyczuwało się silną wiarę w opiekę Matki Bożej i w moc Szkaplerza św. Wiarę tę chciał przekazać wiernym. W tych tak trudnych i ciężkich czasach wlewał w serca nadzieję i podnosił na duchu.

Ojciec Alfons, jak zaznaczyłem, był wszechstronnie uzdolnionym. Był muzykiem, często grywał na organach przepiękne melodie i pieśni ku czci Matki Bożej. W niedziele po południu w czasie nieszporów grywał psalmy. Lubiłem na chórze stawać przy ławeczce, na której siedział Ojciec Przeor i obserwować jak grał włączając się we wspólny śpiew. Bywało, że nieraz trzeba było zastąpić nieobecnego "kaligulanta", wdmuchując nożnie potrzebne powietrze w organy.

W dniu śmierci męczeńskiej Ojca Przeora Alfonsa byłem w Rudawie, gdzie zmuszony byłem kopać okopy. Samej egzekucji nie widziałem, lecz już w tym samym dniu szybko rozniosła się wśród okopów wieść o zamordowaniu Ojca Przeora przez hitlerowców. Z okopów wróciłem pieszo późnym wieczorem do klasztoru, gdzie już wiedziano o męczeńskiej śmierci Ojca Przeora.

Na drugi już dzień ja i brat Wincenty byliśmy świadkami przyjazdu zaraz z rana do klasztoru drabiniastego wozu ze słoma, w którym przywieziono ciało zamordowanego ojca przeora Alfonsa.

Był to sierpień, czas żniw... Wóz stanął przed klasztorem między dzisiejszą furtą klasztorną a wejściem do kościoła. Brat Wincenty odsunął słomę, odsłaniając ciało. Wtedy zobaczyliśmy ja i brat Wincenty Ojca Przeora ubranego w habit zakonny. W ustach i na twarzy pozostały jeszcze ślady krwi zmieszane z piaskiem. Wyraz twarzy, jak zawsze, spokojny, pełen powagi. W zaciśniętej dłoni trzymał zakonny różaniec. Niezmiernie ten fakt zadziwił mnie jak i brata Wincentego. Wyglądałoby na to, że w czasie a może i po egzekucji Ojciec jeszcze modlił się na różańcu.

W jakiś czas później przyszli inni ojcowie i zakrystianin, brat Witalis. Ciało Męczennika z wozu przeniesiono przez kościół do klasztoru. Śmierć Ojca Przeora była wielkim wstrząsem dla całego zgromadzenia i ludności czerneńskiej. Ja jako chłopak mocno to przeżyłem. Pogrzeb odbył się późnym wieczorem na przyklasztornym cmentarzu w Czernej. W pogrzebie wzięło udział całe zgromadzenie zakonne oraz wierny lud. Przy świetle zapalonych przez zakonników świec i śpiewie Salve Regina złożono ciało do grobu.

Trudno jest opisać w kilku słowach sylwetkę i postać wielkiego i opatrznościowego na owe czasy przeora, ojca Alfonsa, karmelity bosego z Czernej. Był skromnym, cichym patriotą, wierzył w zmartwychwstanie Ojczyzny. Mało mówił, lecz wiele czynił, sławił imię Maryi.

Cieszę się, że proces beatyfikacyjny jest w toku. Dlatego czuję się w obowiązku, aby naświetlić i wskazać choć w sposób skromny na wielkość cnót chrześcijańskich ojca Alfonsa Mazurka.

Będę się modlił o rychłą beatyfikację, aby Matka Boska Szkaplerzna wraz z Jej Synem, którą sławił i miał tak silne do Niej nabożeństwo, to sprawiła.


Katowice, dnia 8 grudnia 1993 r.