Alençon

Taka właśnie jest nasza mała. Ciągle wyżej! Pewnego dnia porówna świętość do szczytu góry. Wyżej! Aż do Nieba, o ile to możliwe! W tym domu przy ulicy Saint-Blaise mówi się często o Niebie. To cel ich życia. Jakże ci państwo Martin są praktyczni; to duchowi realiści.

Wielkoduszna Zelia



Niemal dwadzieścia lat później, kilka dni po śmierci siostry wizytki, którą odwiedzili w sam dzień ślubu, i która piętnaście lat potem wspomina o ich “sekrecie”, Zelia pisze do swej córki Pauliny: “Twój ojciec miał upodobania podobne do moich, sądzę nawet, że nasze wzajemne uczucie wzrosło z tego powodu. Żyliśmy w harmonii i zawsze był dla mnie pociechą i podporą. Ale kiedy pojawiły się dzieci, nasze poglądy nieco się zmieniły; żyliśmy już tylko dla nich, to było nasze szczęście, znajdowaliśmy je tylko w nich. Nic nas już nie kosztowało; świat przestał być ciężarem. Dla mnie było to dużym pocieszeniem i chciałam ich mieć dużo, by wychowywać je dla Nieba” (CF 192).

Powróćmy do małej Teresy. Owego 25 czerwca 1874 roku, zmęczona jest huśtawką i szuka mamy, świata ciepła i bezpieczeństwa. “Właśnie maleńka przyszła pogłaskać mnie rączką po twarzy i uściskać”, pisze Zelia. “To biedne małe nie chce mnie ani na chwilę opuścić, jest stale ze mną; bardzo lubi chodzić do ogrodu, ale jeśli mnie tam nie ma, nie chce zostać i płacze tak długo, aż ją do mnie przyprowadzą… Szczęśliwa jestem, że mnie tak kocha, lecz czasami staje się to krępujące!” Zwłaszcza w czwartki, kiedy robotnice przynoszą swe koronki!

Dzień wcześniej, Zelia pisała jeszcze do swej szwagierki z Lisieux, drogiej jej Celinie Fournet, która przez ślub z Izydorem stała się panią Guérin: “Teresa zaczyna już prawie wszystko mówić. Staje się coraz wdzięczniejsza, choć nie jest wcale małym obciążeniem, zapewniam Was, gdyż ciągle jest obok mnie i trudno mi pracować. Dlatego, by nadrobić stracony czas, siedzę nad koronką do dziesiątej wieczorem, a wstaję o piątej. Ponadto, raz albo dwa razy muszę jeszcze wstawać w nocy. Ostatecznie jednak, im więcej trudu, tym lepiej go znoszę!”

Zelia kocha swe dzieci! Na ostatnią, Teresę, tak bardzo czekali! Dwa tygodnie przed jej narodzeniem, szczęśliwa mama zwierza się szwagierce: “Czekam teraz codziennie na mojego aniołka… Jeśliby mi dobry Bóg dał tę łaskę, bym sama mogła karmić – to wychowanie będzie dla mnie tylko przyjemnością. Kocham dzieci do szaleństwa. Urodziłam się po to, by je mieć” (CF 83).

Oczekiwać Teresy, to jakby nosić w sobie głęboką muzykę. Matka i dziecko wibrują w tym samym tonie, ta pierwsza zaledwie ośmiela się wyznać szwagierce: “Kiedy nosiłam ją w sobie, zauważyłam coś, co nigdy nie zdarzyło mi się przy innych dzieciach: kiedy śpiewałam, ona śpiewała wraz ze mną… Zwierzam się z tego tylko Tobie, nikt inny by w to nie uwierzył” (CF 85). Trzy lata później napisze: “Jaka jestem szczęśliwa, że ją mam! Myślę, że kocham ją bardziej niż wszystkich pozostałych, pewnie dlatego, że jest najmłodsza” (CF 158).

Mieć dzieci po to, by je kochać – to pozwala Zelii zapomnieć o jej własnym smutnym dzieciństwie. Nie będzie dla swoich dzieci taką, jaką była dla niej jej matka… Trzy łata po ślubie, Izydor Guérin, wojskowy, później żandarm, i jego żona, Ludwika Joanna Mace, mieli pierwsze dziecko – Marię Luizę, przyszłą wizytkę. Dwa i pół roku później przyszła na świat Zelia; 23 grudnia 1831 roku – dziecko prawie że bożonarodzeniowe. Dziewięć i pół roku później urodzi się najmłodszy syn Izydor. Cała trójka urodziła się w Saint-Denyssur-Sarthon, dwanaście kilometrów na północny zachód od Alençon. Ale w 1844 roku rodzina Guérin przeprowadza się do Alençon, na ulicę Saint-Blaise 36, gdzie urodzi się mała Teresa.

Summarium (II, 91) Procesu beatyfikacyjnego Zelii opisuje rodziców Guérin jako “bardzo typowe, każda na swój sposób, osobowości. Byli surowi, autorytatywni, wymagający. W przeciwieństwie do tego, co można by sobie wyobrażać, bardziej łagodny był ojciec niż matka; dzieci, które miały narodzić się z tego związku pierwsze miały odczuć ten kontrast. Wymagania państwa Guérin przejawiały się zresztą szczęśliwie w ich trosce o moralną integralność i religijną wierność. Wielki będzie tego wpływ na wychowanie dzieci”.

Nie ma wątpliwości: Zelia bardzo cierpiała z powodu tych “wymagań” rodziców. “Mimo, że bardzo tego pragnęła”, opowiada jej córka Celina, “nigdy w dzieciństwie nie miała lalki, nawet maleńkiej. Do tego dochodziły częste migreny, których przyczyną był surowy klimat”. Prawdą jest, że mama Guérin bardziej zwracała się ku starszej córce i najmłodszemu Izydorowi niż ku Zelii.

Zelia, która tak bardzo marzyła o lalce, kochać będzie niezmiernie swojego braciszka Izydora, młodszego od niej o dziesięć lat. Później, kiedy Izydor – już jako aptekarz – zdecyduje się osiedlić w dalekim Lisieux zamiast w sąsiednim Mans, gdzie można byłoby go łatwo odwiedzać, i gdzie mieszka już ich siostra wizytka, Zelia raz jedyny pozwoli sobie na gorzką skargę (to skarga, której nie trzeba oddzielać w tym okresie od wielkiego szczęścia bycia matką). Pisze, 7 listopada 1865 roku, do niezależnego brata: “Jestem tak rozczarowana! Widziałam Cię już w Mans i cieszyłam się, że od czasu do czasu wpadnę na chwilę; byłaby to cudowna odmiana w moim życiu, tak pracowitym i monotonnym. Ale co zrobić, trzeba zrezygnować ze wszystkiego; nigdy nie miałam w życiu przyjemności, nie, nigdy nie miałam tego, co zwą przyjemnością. Moje dzieciństwo, moja młodość smutne były jak całun. Matka, która ciebie rozpieszczała, dla mnie była bardzo surowa. Chociaż tak dobra, nie rozumiała mnie. Poza tym cierpiałam bardzo na serce”.

O ile szczegóły znane są dość skąpo, o tyle Okólnik nekrologiczny jej siostry zakonnicy ukazuje klimat rodzinny, w którym dominuje postać surowej pani Guérin, “prostej ale mocnej wiary”. To, co powiedziano w nim o Marii Luizie można z pewnością odnieść do Zelii. W rodzinie królowała “pewna atmosfera rygoru, przymusu i skrupułów”. “Słowo: to grzech powstrzymywało biedne dziecko [Marię Luizę] w jej najmocniejszych skłonnościach (…). Pani Guérin, która zauważyła u córki ową nadmierną obawę przed obrazą Boga, nieco zbyt często używała mocy tego zdania, by poprawić jej najdrobniejsze niedoskonałości. Maria Luiza pracowała dużo, a bardzo mało się bawiła.”

Opowiadano zwłaszcza, jak mała Maria Luiza, w zabawach czy tańcach z innymi dziećmi, “uważała za wielki grzech to, że znalazła się blisko jakiegoś chłopca; wymykała się, z wielkim drżeniem i z największą niezręcznością, prowokując w ten sposób złośliwe żarty na temat tego, co nazywano jej dzikim humorem”.

Na tle tego wszystkiego łatwiej zrozumieć niepokój i wstrzemięźliwość jej siostry Zelii w noc poślubną. Takt męża, jego spokojna obecność, a następnie lepsze zrozumienie dla dzieła Stworzenia przygotują ją do przyjęcia małżeństwa w całej jego logice. W późniejszym czasie, piękno płodnej miłości i radość posiadania dzieci będą ją dalej rozwijać.